Czytelnia

Joanna Petry Mroczkowska

Joanna Petry Mroczkowska, Kapitan Ameryka w rok po wojnie, WIĘŹ 2004 nr 3.

Ów sens, poczucie misji, jest pojęciem kluczowym. Wielka jest literatura na temat amerykańskiej teorii własnej wyjątkowości. Michael Hirsh, któremu niektórzy wytykają myślenie utopijne, uważa ją za szkodliwą i najchętniej zastąpiłby ją wizją Stanów zintegrowanych ze wspólnotą międzynarodową. Od czasu przybycia purytanów na wschodnie wybrzeże w I połowie XVII wieku nowa ziemia miała stać się miastem położonym na górze, jak mówił (za Mt 5, 14) John Winthrop, zwany „amerykańskim Nehemiaszem”. George W. Bush, częściej niż inni prezydenci amerykańscy odwołujący się publicznie do języka religii, ułatwia ujmowanie amerykańskich posunięć nie tylko w kategoriach politycznych, ale i moralnych. Pamiętamy jego aluzję do krucjat. W maju 2003 mówiąc o zwycięstwie Bush użył wielkich słów, podobna retoryka zabrzmiała 20 stycznia 2004 w jego dorocznym orędziu o stanie państwa: Dzięki amerykańskiemu przywództwu i zdecydowanej postawie świat zmienia się na lepsze. Ameryka nigdy nie wahała się przed podejmowaniem sprawiedliwych działań (…). Błędne i protekcjonalne jest założenie, iż całe kultury i wielkie religie niezdolne są do wolności i samostanowienia. Wierzę, że Bóg w każdym sercu zaszczepił pragnienie życia w wolności. Jest to historyczne dzieło. Ameryka jest narodem z poczuciem misji i misja ta wypływa z naszych najbardziej podstawowych przekonań. Nie chcemy panować, nie mamy ambicji imperialnych. Naszym celem jest demokratyczny pokój, pokój oparty na godności i prawach każdego mężczyzny i każdej kobiety. Ameryka w tym dziele współpracuje z przyjaciółmi i sojusznikami stojącymi po naszej stronie. Rozumiemy nasze szczególne powołanie: ta wielka republika będzie stać na czele dzieła wolności.

Przybliżyć takie rozumowanie może praca „Captain America and the Crusade Against Evil: The Dilemma of Zealous Nationalism” [Kapitan Ameryka i krucjata przeciwko złu. Dylemat żarliwego nacjonalizmu; Eerdmans 2003] Roberta Jewetta i Johna Sheltona Lawrence’a, którzy kilkanaście miesięcy temu wydali „The Myth of the American Superhero” [Mit amerykańskiego superbohatera; Eerdmans 2002]. Kapitan Ameryka to mityczna postać stworzona jeszcze w 1941, superman, samotny wojownik, wzorowy patriota w stroju z amerykańskiej flagi. Raz po raz na kartach kolejnych komiksów wkracza on do akcji i niszczy zło, kiedy zawodzą inne metody, a zwykli obywatele są bezradni. Bierze prawo w swoje ręce, jak dawni kowboje czy dzisiejsi vigilanti, członkowie straży obywatelskich.

Kiedy sekretarz obrony Donald Rumsfeld mówi, że słabość prowokuje, przychodzi na myśl wspólne wielu kulturom powiedzenie, że najlepszą obroną jest atak. A trzeba podkreślić, że w Ameryce słabość budzi szczególną niechęć. Tutaj służba wojskowa i tężyzna fizyczna cieszą się wielkim prestiżem. W tej kulturze często słyszy się epitet loser, który dyskredytuje jak żaden inny. Loser to osobnik słaby, przegrany, skończony. To nie jest ktoś, kogo można by z pobłażliwością nazwać nieudacznikiem – to kwintesencja antyamerykańskości, sprzeniewierzenie się ideałom dążenia do zwycięstwa, sukcesu, które zakłada American Dream. Zwolennicy wojny konsekwentnie zarzucają oponentom brak patriotyzmu oraz chęć powrotu do polityki słabej i niezdecydowanej. Wysuwa się przykład prezydenta Cartera, który z kolei nie tak dawno zbierał międzynarodowe laury za swój pacyfizm.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Joanna Petry Mroczkowska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?