Czytelnia

Teologia teatru

Dorota Kołodziejczyk, Karuzela okrucieństwa i nieba, WIĘŹ 2010 nr 1.

W monologu bohatera następuje pęknięcie i pojawia się głos Żanny M. Bohater po sześciu latach wegetacji, gdy „szurał astralnie swoimi łyżwami po podświadomym lodzie, gdzieś tam daleko, daleko, w najdalszym, w najskrytszym miejscu jego mózgu, na sztucznym lodowisku”, powraca — Bóg jeden wie, dlaczego — do celi szpitala psychiatrycznego. Znów całym sobą leży związany w kaftanie i z metalowym kagańcem na twarzy. Śmierć uwolniła go od ciała i smrodu szpitala, ale dopiero po przejściu do innego życia spotyka miłość. Jest to miłość od pierwszego wejrzenia... na nogi salowej. To one przywołały wspomnienia sprzed kilku dekad i uruchomiły proces idealizacji ukochanej. Właściwie to salowa Nela D., ale on widzi w niej Żannę M. W miłosnym spotkaniu ona — jasna i ufna — oddaje się mu na wielkim stole. Oczywiście na scenie wciąż nie ma dekoracji, ale w wyobraźni wszystko jest możliwe. „Miłość to przecież czyny” — mówi bohater i dopuszcza się wobec ukochanej okrutnych czynów. To okrucieństwo miłości jest dla niego czymś naiwnie oczywistym.

W miłosnych dialogach Karolina Gruszka stawia mikrofon z dala od widzów i nie wypowiada tekstu z emfazą, lecz z czułością. Nawet ci, którzy śmiali się z niektórych sformułowań bohatera, siedzą poruszeni, a tymczasem z głośników słychać jedną z zachodnich piosenek o miłości.

Piękna i bestia

Widzowie coraz mocniej odczuwają kolejną kontrę spektaklu. Na jednym biegunie: ohyda bohatera, na drugim — jasna postać Żanny i prostactwo Neli. Zachwyt i oburzenie, wulgarność i metafizyka. W spektaklu współistnieją piękno aktorki i okrucieństwo tekstu. W finale ohyda uczynków i słów zostaje nagrodzona niebem. Czyżby bohater — podobnie jak we wcześniejszym tekście Wyrypajewa, Tlenie — był równie niewinny jak jego ofiary? Przecież on nie ma w sobie ani odrobiny nienawiści, co najwyżej brakuje mu cierpliwości. Przy takim założeniu skrupulatne krojenie na kawałki popa, „przysparzające mu niewyobrażalnych mąk”, było dobrym uczynkiem, który otworzył świętemu duchownemu bramy raju.

Widzowie w wygodnych fotelach mają kłopot z podjęciem decyzji, w którą stronę zwrócić uwagę: treść, wizja i strona audio spektaklu idą trzema różnymi ścieżkami. Okrucieństwo opowieści uwiera, ale reżyser kolejny raz wprowadza kontrę i puentą dla historii jest burleska wyświetlona na teatralnej kurtynie. W końcu nastał tak wyczekiwany 1 lipca, posłuchaliśmy opowieści mordercy, a teraz czas na rzucanie się kremowym tortem.

Kto słuchał uważnie — wie, że oto stał się świadkiem cudu, o którym marzył bohater. Cud miał upaść na niego „jak tort kremowy spada na głowę faceta w kapeluszu w śmiesznych, komicznych filmach”.

Podczas spektaklu widz nie ma czasu na refleksję. Słowa płyną rytmem, który uwodzi i sprawia, że powstałe w wyobraźni obrazy będą powracać jak uporczywe myśli bohatera o lipcu. Będzie też powracać uczucie dyskomfortu. Skoro wynaturzenie bohatera tłumaczy jego szaleństwo, to co tłumaczy nasze zasłuchanie?

W drodze do?

W jednym z pierwszych zdań monologu mężczyzny słyszymy zapowiedź wyprawy do Smoleńska. To tam mężczyzna, któremu właśnie spłonął dom, powinien odpocząć od zgiełku w znanym z wcześniejszych wizyt „umiłowanym psychiatryku”. Wszystko zaczęło się w tym przeklętym, parszywym lipcu i skończyło się w tak upragnionym „wiecznym i na wieki wieków niekończącym się lipcu”. Po drodze bohater pomógł zakończyć życie kilku ludziom, psom i pająkowi „bezmałabezsierści”, a jego świadomość, czy może raczej dusza, przez sześć lat przebywała poza ciałem. Po śmierci synowie zabiorą go do Archangielska — miasta, do którego cały czas zmierzał i o którym marzył (widzowie dowiedzą się o tym z amatorskiego czarno-białego filmu wyświetlonego na kurtynie). Wszystkiemu winny lipiec, ale i krowi łańcuch wciąż brzęczący w głowie bohatera. To stąd zapewne obsesja ciągłej inwigilacji, i stąd bluźnierstwo: „Najadłem się chleba, napiłem wina, napchałem swój żołądek boskim pokarmem, napełniłem całego siebie bóstwem i sam stałem się bóstwem. Bóstwo w środku, bóstwo na zewnątrz” — mówi bohater, gdy w odwecie za ciągłą obserwację skręca kark wszechwiedzącemu staruszkowi.

poprzednia strona 1 2 3 następna strona

Teologia teatru

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?