Czytelnia

Sebastian Duda

Sebastian Duda, „Kicz pojednania” i chrześcijańska powinność, WIĘŹ 2011 nr 1.

O „kiczu pojednania” napomknął wreszcie — po zabójstwie pracownika biura PiS w Łodzi — premier Donald Tusk. Powołując się na tradycję chrześcijańską, powiedział z trybuny sejmowej: „Życia nie przywrócimy. Możemy wspólnie powiedzieć, że nie poddamy się nienawiści. Powinniśmy odłożyć pokusę kiczu pojednania. Nie chodzi o to, żeby jeden czy drugi polityk wykonał jakieś gesty”.

Z tych trzech wypowiedzi przebija wyraźna obawa, że za wezwaniami do pojednania stać może polityczna gra powiązana z tanią moralistyką. Rzeczywistych podziałów zasypać się bowiem nie da ani górnolotnymi ekshortacjami, ani wysilonymi rytuałami, ani powtarzanymi w kółko, szlachetnymi sloganami o wzajemnym szacunku, otwartości na dialog czy wybaczaniu krzywd „w kontekście myślenia o wspólnej przyszłości”. We wszystkim tym istotnie łatwo dopatrzeć się kiczu, skoro wielu utrzymuje, że polityka polega w pierwszym rzędzie na dbałości o egoistyczne interesy. Czy znaczy to, że pojednanie — zarówno mówienie o nim, jak i „pojednawczą” praxis — należałoby zupełnie wyrugować ze sfery publicznej? Czy chrześcijanie mogą się na to zgodzić? By na te pytania odpowiedzieć, trzeba się wpierw zastanowić, jakie znaczenie ma pojednanie w chrześcijaństwie.

Bez warunków

W potocznym rozumieniu pojednanie często kojarzone jest z przebaczeniem — tym specyficznym wydarzeniem bądź procesem, jaki zachodzi między ofiarami i oprawcami. Wielu chrześcijan powtarza codziennie słowa: „i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Co mają na myśli, wypowiadając te zdania? Gdy mówimy „przebaczam”, chodzi zwykle o to, że przestajemy brać pod uwagę winy popełnione przez kogoś innego, że się nimi nie przejmujemy, że wyzbywamy się uczucia żalu, chęci zemsty czy odwetu. Niektórzy dodają, że chodzi w istocie o puszczenie w niepamięć dawnych niegodziwości, o ich zapomnienie. W takim ujęciu przebaczenie jest przede wszystkim gestem negatywnym: to rodzaj terapeutycznej techniki, polegającej na uwolnieniu się od zła przeszłości.

W ten sposób przebaczenie pojmuje również chrześcijaństwo. Jednakże w chrześcijaństwie przebaczenie oznacza też coś zgoła innego. Cytowana powyżej, przekazana nam przez Jezusa, modlitwa sugeruje przecież, że przebaczenie to naśladowanie samego Boga: przebaczamy tak jak Bóg i przebaczamy, bo Bóg nam przebaczył. Przebaczamy, mając nadzieję na ponowne spotkanie w — nie bójmy się tego słowa — miłości z tymi, którzy nam wyrządzili zło i którzy nas nienawidzą. Czy to po ludzku możliwe? Są tacy, którzy twierdzą, że tylko Bóg zdolny jest do pełnego, bezinteresownego przebaczenia; należał do nich, co ciekawe, również deklarujący się jako ateista Jacques Derrida. Można mniemać, że właśnie dlatego przebaczenie nie jest w chrześcijaństwie formalnym przykazaniem — sami z siebie bez łaski Boga nie jesteśmy zdolni przebaczać 77 razy (por. Mt 18,21-22). Bóg nie nakazuje nam formalnie i uroczyście tego, czego czynić w pełni nie jesteśmy zdolni. Nakazu przebaczania nie było na kamiennych tablicach, które Mojżesz zniósł z Synaju. W chrześcijaństwie od wieków była za to obecna intuicja, że w przebaczeniu widzieć należy przede wszystkim wezwanie do przyjęcia boskiego daru i przekazywania go dalej.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Sebastian Duda

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?