Czytelnia
Tomasz Wiścicki, Kraj jak pole bitwy, WIĘŹ 2007 nr 3.
Opowiadająca mówi spokojnie, tylko w kulminacyjnym momencie ociera łzy. Słuchająca kuzynka płacze częściej. „To byli męczennicy, a ja na męczeństwo nie zasłużyłam — mówi kobieta. — Ocalałam pewnie dlatego, żeby zaopiekować się młodszą siostrą, która także przetrwała”.
W Libanie na szczególnie ciężką próbę wystawiona jest nasza naturalna potrzeba uporządkowania rzeczywistości i rozpoznania, kto ma rację. Czy Izrael ma prawo bronić się przed spadającymi na ten kraj rakietami? Czy ma prawo bombardować budynki, z których są wystrzeliwane? A jeśli w tych budynkach jest ludność cywilna? Czy ma prawo niszczyć drogi w państwie, które jest zbyt słabe, by rozbroić siły zbrojne Hezbollahu, korzystające z tych dróg? A co z ludźmi, którzy po tych drogach jeżdżą nie po to, by walczyć z Izraelem, tylko z jednej z wielu przyczyn, z których ludzie na całym świecie podróżują?
Czy Hezbollah jest ugrupowaniem terrorystycznym, czy też jedną z wielu organizacji polityczno-wyznaniowych, które skupiają społeczeństwo Libanu? Czy ma prawo zbrojnie bronić się przed Izraelem, który także używa przeciw niemu siły militarnej? Czy może posługiwać się prymitywnymi, niecelnymi rakietami — o nowoczesnej, precyzyjnej broni może tylko pomarzyć — które, jeśli w kogokolwiek trafią, to właśnie w ludność cywilną? Czy ma prawo maskować ich wyrzutnie wśród cywilów?
Jak wiadomo, wśród wrogów Izraela popularna jest teza, że w tym państwie nie ma ludności cywilnej, kwestionująca powszechnie przyjęte w cywilizowanym świecie rozróżnienie na wojskowych, których można zabijać podczas wojny, i cywilów, którzy (teoretycznie...) powinni nawet wówczas podlegać ochronie. Z drugiej strony — w walkach, w których uczestniczą siły nieregularne, rozróżnienie na cywilów i wojskowych jest często fikcją. Z trzeciej strony — wojska walczące z siłami nieregularnymi chętnie powołują się na tę niemożność rozróżnienia, aby usprawiedliwić ataki na cywilów.