Czytelnia

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Kraj jak pole bitwy, WIĘŹ 2007 nr 3.

W środku Bejrutu, w dzielnicy skupiającej gmachy najważniejszych państwowych instytucji, trwa ogromna, wielotygodniowa demonstracja przeciwko wyłonionemu przez zwycięzców niedawnych wyborów rządowi. Na pytanie, ilu jest demonstrujących, od naszych gospodarzy słyszymy: to zależy — rano pięć tysięcy, wieczorem — ze dwadzieścia, w weekendy — sto.

Trudniej wyjaśnić, kto demonstruje przeciwko komu. Największą siłą wśród demonstrantów jest szyicki Hezbollah — prosyryjski, ale finansowany głównie przez Iran. Syria jest w większości sunnicka, choć rządzący nią twardą ręką klan Asadów należy do sekty alawitów, Iran jest szyicki. Sunnici libańscy są antysyryjscy... To oni dominują w rządzie, którego ustąpienia domagają się protestujący. Drugą obok Hezbollahu siłą wśród antyrządowych demonstrantów są chrześcijanie-maronici gen. Michela Aouna — byłego premiera i dowódcy armii, w czasach syryjskiej dominacji na emigracji we Francji. Teraz demonstrują ręka w rękę z szyitami, z którymi wcześniej, w czasie wojny domowej, zaciekle walczyli. Nasi gospodarze wypisują na tablicy liczne społeczności religijne, dzieląc, kto jest po której stronie. Szyici — większość przeciw rządowi, mniejszość za; chrześcijanie — podobnie; sunnici — odwrotnie; druzowie... Ormianie...

Kryzys zaczął się od wystąpienia z rządu sześciu ministrów — szyitów z Hezbollahu, którzy zażądali nowych wyborów. Poparli ich chrześcijanie gen. Aouna. Jedni i drudzy argumentowali, że w systemie władz, który opiera się na precyzyjnych parytetach wyznaniowych, ustąpienie jednej z grup powinno spowodować „nowe rozdanie”. Sunnici byli innego zdania. W efekcie nie funkcjonuje żaden z naczelnych organów władzy: prezydent, rząd ani parlament.

Teren demonstracji ogradzają metalowe płotki, przy nich — wojskowe posterunki, transportery opancerzone. W strefie buforowej — pustki, nas akurat wpuszczają, ale bywa, że żołnierze mają rozkaz nie wpuszczać nikogo. W samej strefie demonstracji — miasteczko namiotowe, grupy ludzi, gwar. Wokół profesjonalne nagłośnienie, w przyległych ulicach pracują agregaty prądotwórcze. Młody szyita chętnie szczegółowo tłumaczy z arabskiego na angielski zaimprowizowaną w dużym namiocie wystawę fotograficzną o historii walki Hezbollahu. W namiotowym miasteczku protestu wyczuwa się napięcie. Niby nic się nie dzieje, ale trudno o poczucie bezpieczeństwa. Libańczycy tłumaczą nam, że pamięć piętnastoletniej wojny wszystkich ze wszystkimi, po której zniszczeń jeszcze na dobre nie odbudowano, jest wystarczająco silna, by wszyscy zrozumieli, że nowej wojny nikt nie wygra. No tak, ale czy to wystarczy, by nikt jednak nie spróbował?

Za tym, że pokój, choć kruchy, jest mimo wszystko trwały, przemawia argument paradoksalny. Otóż niemal codziennie ktoś ginie — nie podczas demonstracji, ale najczęściej w drodze powrotnej, w nocy. Tego wieczora, gdy byliśmy wśród demonstrujących, zamordowano druza. Na pytanie, kto zabija, gospodarze ze skądś nam znanym, domyślnie ironicznym uśmiechem mówią: nie wiadomo kto... Mimo to — i to jest źródło optymizmu — ofiar nikt nie usiłuje pomścić. Nie działa znany z wojny domowej mechanizm spirali nienawiści i zbrodni. Kruche to jednak podstawy do optymizmu...

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?