Czytelnia

Jerzy Sosnowski

Jerzy Sosnowski, Krytyk Jekyll i pisarz Hyde, WIĘŹ 2003 nr 4.

LITERAT: Tego nie powiedziałem. I nie jestem ja na tyle szalony, aby domagać się usunięcia z czasopism działów recenzji — choć podejrzewam, że najczęstszymi ich czytelnikami są jednak autorzy omawianych tam książek... Mam wrażenie, że w gwarze głosów, jakie wypełniły dziś przestrzeń życia literackiego, przydaliby się moderatorzy. Mądrzy i uważni. Lojalni wobec wszystkich uczestników rozmowy, jaką — powtarzam — jest literatura. Wspomagający tę stronę, która akurat jest słabsza: to pisarzy (np. przed nieuwagą), to czytelników (np. przed hucpą). Lubię myśleć, że w latach dziewięćdziesiątych to właśnie staraliście się robić. Doprowadzaliście autora do jego czytelników, a czytelnika do jego autorów. Nie wiem, czy nie ze szkodą dla pisarzy, którzy akurat nie mieli w akcie urodzenia roku 1960 i następnych, ale to już inna sprawa. Teraz, po paru latach, wyścig się skończył, więc ci inni pisarze też mogą zaistnieć — w wyłomie przez was dokonanym. A przy tym korektorka wieczna zaczęła działalność: już widać, że z wielkiej rewolucji brulionu zostało zaledwie parę nazwisk. Może sześć.

KRYTYK: Po każdej rewolucji literackiej zostaje zaledwie parę nazwisk. Po Nowej Fali: pięć. Po Skamandrze: dzisiaj już tylko trzy lub cztery, bo przecież Słonimski-poeta to nazwisko li tylko z muzeum literatury. Nawet po romantyzmie zostało niewiele więcej, a to nie była jakaś tam rewolucja, tylko bezprecedensowe trzęsienie ziemi.

LITERAT: Nie zakończona dziejów jeszcze praca... Ale czy gotów byłbyś się zgodzić na uznanie idealnego krytyka za moderatora?

KRYTYK: Nie jestem przekonany; bo czy najsłynniejsi krytycy w dziejach polskiej literatury byli moderatorami? A nie kreatorami gustów? Irzykowski, Boy, Sandauer, Wyka, Kwiatkowski...

LITERAT: Dwa ostatnie nazwiska bym z tej listy wyłączył: bo Wyka i Kwiatkowski byli moderatorami w opisanym przeze mnie sensie. Tamci natomiast oczywiście nie. Ale wszyscy oni respektowali podstawową zasadę uczciwej krytyki, którą — mając zresztą na myśli krytykę sztuki — sformułował ponad sto lat temu Stanisław Witkiewicz ojciec. Pisał, że krytyk nie ma obowiązku być „obiektywny”, natomiast (streszczam jego poglądy dzisiejszym językiem) ma obowiązek być „transparentnie subiektywny”. To znaczy: powinien jawnie formułować swoje oczekiwania, swoją aksjologię, swoją teorię estetyczną. Wtedy wiadomo, że jeśli stwierdza: dzieło X jest niedobre, znaczy to: jeżeli, czytelniku mojej recenzji, zgadzasz się z moimi oczekiwaniami wobec sztuki, to wiedz, że dzieło X nie przyniesie ci satysfakcji. I (dopowiedzmy) wiadomo, że jeśli chwali nagle dzieło Y, które z punktu widzenia promowanej przez niego estetyki nie spełnia warunków choćby przyzwoitego warsztatu, to widocznie zadziałała osobista sympatia do twórcy albo tzw. „inne względy”. To właśnie wprowadza porządek. Nie powiesz mi, że umiemy wymienić wielu krytyków, którzy respektują dziś te zasady.

KRYTYK: Kilku jednak umiemy. Na przykład Henryk Bereza, którego gustów nie podzielam, jest w tym sensie imponująco konsekwentny i transparentny. Nigdy nie było również wątpliwości, z jakimi oczekiwaniami sięgał po książkę Jan Błoński. Jasny jest system wartości Przemysława Czaplińskiego, Kingi Dunin, Jerzego Jarzębskiego, Mariana Stali (abstrahuję cały czas od kwestii, czy jest to mój system wartości)... Ale też znamienne, że wymieniam krytyków, którzy przynajmniej raz na jakiś czas mają okazję wypowiadać się na łamach tygodników lub miesięczników, gdzie jest miejsce, aby szerzej przedstawiać swoje poglądy na literaturę. A co ma zrobić ktoś, kto jest recenzentem w gazecie codziennej? Kto nie decyduje, o jakich książkach się wypowiada, a na przeczytanie książki i napisanie o niej ma niekiedy jedną noc?

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?