Czytelnia

Anna Karoń-Ostrowska

Anna Karoń-Ostrowska

Księdzu Profesorowi – nie na pożegnanie

Każdemu daj śmierć jego własną, Panie.
Daj umieranie, co wynika z życia,
gdzie miał swą miłość, cel i biedowanie.

Rainer Maria Rilke


Ten fragment wiersza Rilkego często cytował ks. Józef Tischner przy okazji różnych pożegnań, tych największych i najboleśniejszych. Próbował w ten sposób z doświadczenia umierania odczytywać człowieka i jego życie. Lubił też wracać do Heideggerowskiej metafory życia jako melodii, której sens i wartość możemy zrozumieć dopiero wtedy, gdy przebrzmią ostatnie akordy. Wtedy dopiero wiadomo, czy była to piosenka, hymn czy symfonia.

Czy można zrozumieć Tischnera poprzez jego umieranie?

Któż z nas, patrząc bardzo po ludzku, mógł się spodziewać, że ten roześmiany góral, zachwycony i zdawałoby się zachłystujący się urodą życia i świata, będzie umierał tak długo i tak okrutnie – z wielką pokorą, nadzieją i w wielkim posłuszeństwie woli Boga? Miłosierdzie Chrystusa odkrywał, paradoksalnie, w swym straszliwym cierpieniu, powoli ogołacany z wszystkiego, co było darem, talentem i siłą. Nie, on nie umierał jak Hiob, umierał jak kapłan, rozpięty na krzyżu cierpienia trzy lata. Z tego krzyża nauczał o Bożym Miłosierdziu, o nadziei, która zawieść nie może, o ludzkim heroizmie w obliczu śmierci. Nauczał już nie tylko pięknem swego słowa i myśli – nauczał sobą.

Prawdy tego ostatniego, tak długiego i największego Twego wykładu już nikt nie może zakwestionować, Księże Profesorze!

Umierał, myśląc o tych, których pozostawia. To nie my Go pocieszaliśmy, to On nas pocieszał, gdy przychodziliśmy do Niego przez te ostatnie lata. Przychodziliśmy zrozpaczeni, że może widzimy Go po raz ostatni i przerażeni ogromem Jego cierpienia. Wiedział o tym i oswajał nas ze swoim umieraniem, ze śmiercią – tak obcą, inną i tak ludzką, własną. Mówił, że go nie boli, a kroplówki przynoszą mu tylko natchnienie do pisania. Potem już tylko pisał, że to nie jest straszne – nie gadać.

I był wdzięczny do końca. Bycie wdzięcznym stanowiło bardzo istotny rys Jego osoby. Był wdzięczny Bogu-Stwórcy za życie, za piękno świata, którym umiał się tak cieszyć, był wdzięczny ludziom za myśl, słowo, śpiew, za ich własne piękno i dobroć. Podobał mu się świat, podobał mu się człowiek, podobało mu się życie. Jego zachwyt światem i życiem miał w sobie pamięć Boskiej radości i ten uśmiech Boga nad stworzeniem z Księgi Rodzaju: wiedział, że było dobre. Jego śmiech był wyrazem wdzięczności, wiara w człowieka – też.

Nie znosił „mistrzów podejrzeń” i „świadomości nieszczęśliwej”, lamentów nad współczesnością, tak jakby radość życia była chrześcijańskim obowiązkiem. Wierzył ludziom z heroiczną naiwnością, był duszpasterzem ludzkiej nadziei, pasterzem zabłąkanych owiec, a nie tych, które mocno trzymają się stada.

Sam, zresztą, był człowiekiem, który zawsze przychodzi „skądinąd” – obcy wśród swoich. Syn nauczycieli, zaczytujący się od dzieciństwa w wielkiej literaturze, spędził dzieciństwo ze swoimi góralskim rówieśnikami posługując się biegle dwoma językami: polskim i góralskim. Filozof wśród księży, ksiądz wśród filozofów, duszpasterz wśród szukających i wątpiących, góral wśród europejskich intelektualistów i „profesor” wśród swoich ukochanych górali, którzy kochali go miłością prostą i czystą, wolną od pytań – ale czy rozumiejącą w pełni? Zresztą, kto go rozumiał w pełni? Wymykał się schematom i definicjom, tak samo jak odrzucał je w swoim własnym filozoficznym myśleniu.

1 2 następna strona

Anna Karoń-Ostrowska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?