Czytelnia

Kościół w Polsce

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Kto zabił ks. Jerzego Popiełuszkę?, WIĘŹ 2004 nr 10.

Ten jeden argument zamyka rozważania nad hipotezą werbunku. Dla porządku warto wymienić jeszcze inne. Otóż sam pomysł werbunku agenta przy pomocy tortur — a tak twierdzi Kąkolewski — wydaje się dość osobliwy, zwłaszcza jeśli miałby on potem przebywać w Watykanie — miejscu, w którym komunistyczne tajne służby miałyby wyjątkowe trudności z utrzymaniem nad nim kontroli. Poza tym ks. Popiełuszko dał nieraz wyraz swej wyjątkowej sile charakteru. Czyżby przedstawiciele służb — polskich lub sowieckich — nie zdawali sobie z tego sprawy? Owszem, w swoim zadufaniu mogliby sądzić, że uda im się go złamać, ale czy naprawdę wierzyli, że nikt nie zauważyłby żadnej zmiany w zachowaniu księdza? Werbunku dokonywano zresztą w wyniku całego procesu, opisanego w stosownych instrukcjach — dlaczego w tym przypadku mieliby się posłużyć metodą „wszystko albo nic”: zwerbujemy, a jak się nie uda, to zabijemy? I wreszcie — pożytek z takiego agenta byłby niewielki, dużo mniejszy niż z dowolnego prałata w rzymskiej kurii. Owszem, papież bardzo cenił ks. Jerzego jako duszpasterza i nie raz dawał temu wyraz, ale trudno sobie wyobrazić, by w Rzymie mógł on odgrywać inną rolę niż studenta któregoś z tamtejszych uniwersytetów. Wszystko to sprawia, że hipotezę morderstwa w wyniku nieudanego werbunku uznać można za zupełnie fantastyczną.

Na polecenie władz?

Hipoteza trzecia zakłada, że ks. Popiełuszko został zamordowany na polecenie władz nadrzędnych — kierownictwa MSW. Oznaczałoby to bezpośrednią odpowiedzialność najwyższych władz PRL. Ministerstwo spraw wewnętrznych było elementem struktury władzy i tak ważna decyzja, jaką byłoby polecenie zabicia niezwykle popularnego księdza, musiałaby zapaść na szczeblu wyższym niż policyjny — w kierownictwie politycznym.

Ta hipoteza ma jednak pewną istotną słabość. Morderstwami politycznymi w PRL zajmowali się najskuteczniej „nieznani sprawcy”. Ta forma zabijania jest najwygodniejsza z punktu widzenia tych, którzy wydają takie rozkazy: ofiara ginie, nikogo za rękę nie złapano, bo i nikt złapać nie próbuje, a wszyscy i tak wiedzą, kto zabił, i się boją. Gdyby więc „po prostu” chciano pozbyć się niewygodnego kapłana, nie widać powodu, dla którego nie mieliby tego zrobić właśnie nieznani sprawcy. W takim przypadku nawet ciało nie musiałoby się znaleźć — nie można by wtedy nawet przeprowadzić procesu beatyfikacyjnego Z punktu widzenia władz — same zyski.

Tak właśnie — o czym mało kto wie — miał zginąć ks. Henryk Jankowski. 28 stycznia 1983 roku koło Pelplina jego dostawczy Mercedes rozbił się na drzewie. Kierowca i jego dziesięcioletnia córka zginęli. Ksiądz wysiadł w Pelplinie, dziesięć minut wcześniej

Śledztwo w tej sprawie rozpoczynano dwa razy — i umarzano z powodu braku znamion przestępstwa. W 1983 roku „winny” okazał się samochód. W 1996 (!) roku samochód był już sprawny, a przyczyną „wypadku” okazał się nagły podmuch wiatru i gołoledź. Temperatura była wówczas powyżej zera, a kierowca — bardzo doświadczony i ostrożny

Pojawia się tu problem szerszy: według jakich kryteriów system komunistyczny wybierał swe ofiary? Owszem, morduje się ludzi aż do końca istnienia ustroju komunistycznego, ale giną bynajmniej nie tylko i nie przede wszystkim najgroźniejsi przeciwnicy systemu.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 następna strona

Kościół w Polsce

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?