Czytelnia

Kościół w Polsce

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Kto zabił ks. Jerzego Popiełuszkę?, WIĘŹ 2004 nr 10.

Traktowanie ks. Jerzego jako działacza opozycji byłoby oczywiście zupełnie fałszywe. Dla przedstawicieli władzy, którzy podejmowali decyzje mające wpływ na jego życie i śmierć, był on jednak przede wszystkim groźnym przeciwnikiem systemu. Tak samo Kościół nie był dla nich Ciałem Mistycznym Chrystusa ani Ludem Bożym, ale — opozycyjną strukturą, groźną, bo mającą szerokie społeczne poparcie. Dlatego decyzja o zamordowaniu księdza dla tych, którzy ją podjęli — kimkolwiek byli — służyła rozwiązaniu problemu politycznego.

Oczywiście, ks. Popiełuszko był groźny, bo nieustraszenie mówił prawdę, był niezmiernie popularny, skupiał wokół siebie ludzi z różnych środowisk.

„Dlaczego on? Miał w sobie magnetyzm” — odpowiada Krzysztof Piesiewicz, na procesie toruńskim także (obok wymienionego już Jana Olszewskiego oraz Andrzeja Grabińskiego i nieżyjącego dziś Edwarda Wende) pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych.

To jednak kwalifikowało się do intensywnych działań dezintegracyjnych i takie też wobec księdza podejmowano. „Kamulki do nóg” — jak według Pękali miał się wyrazić Piotrowski, polecając podwładnym przywiązać do nóg księdza worek z kamieniami — to jednak nie był w latach osiemdziesiątych typowy sposób traktowania nawet bardzo groźnych opozycjonistów. Księdza jednak zabito.

Można się obawiać, że nigdy nie dowiemy się, jakie kryteria obowiązywały przy doborze ofiar do „usunięcia”. Nawet przy „łagodniejszych” metodach dezintegracji dbano o to, by nie pozostawiać śladów na piśmie — wydział VI nie prowadził dokumentacji operacyjnej, a wszelkie materiały niszczono po akcji. Trudno też liczyć na to, by ktokolwiek zaangażowany w podejmowanie decyzji o zabijaniu miał ochotę o tym opowiadać.

Sprawa zamordowania ks. Popiełuszki wiązała się z wielkimi kosztami dla władz. Nie darmo esbecy — co wynika z wewnętrznych materiałów MSW — oburzali się, że ujawnia się metody działań operacyjnych. Nawet starannie wyreżyserowany proces toruński dostarczył każdemu, kto ma oczy i uszy, niesłychanej zupełnie wiedzy o tej strukturze bezprawia, jaką było komunistyczne MSW. Musiał istnieć powód, dla którego zdecydowano się tę cenę zapłacić — łącznie z tym, że funkcjonariuszom bezkarnym z definicji, nawet w przypadku przestępstw pospolitych, dano tym razem tak nietypowe polecenie, jak „dać się chwilowo zamknąć”, jak miał podobno powiedzieć gen. Kiszczak Pietruszce.

Prowokacja polityczna?

Takiego uzasadnienia poniesionego ryzyka dostarcza hipoteza czwarta — prowokacji politycznej przeciw opozycji. W tej wersji zamordowanie księdza ma być sygnałem dla przeciwników systemu, że „żarty się skończyły”: skoro ginie ktoś taki jak ks. Popiełuszko, nikt nie może czuć się bezpiecznie. Dalszy ewentualny scenariusz według tej hipotezy nie jest jasny: sprowokowanie opozycji do użycia przemocy po to, by uzasadnić dalszy terror? A może jeszcze coś innego? W każdym razie — w tym wariancie nie tylko nie należy ukrywać, że morduje MSW — wręcz przeciwnie.

Ta hipoteza wyjaśnia jeden z najdziwniejszych elementów zbrodni: podrzucenie przy samochodzie księdza orzełka z milicyjnej czapki, w dodatku — nieaktualnego wzoru. Sąd w Toruniu pominął wyraźną ekspertyzę milicyjnych kryminalistyków, że orzełek w ogóle nie był przytwierdzony do czapki Chmielewskiego.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 następna strona

Kościół w Polsce

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?