Czytelnia
Tomasz Wiścicki, Kto zabił ks. Jerzego Popiełuszkę?, WIĘŹ 2004 nr 10.
Zdaniem Jana Olszewskiego, prawie wykluczone jest, by oddziaływanie ze strony sowieckiej następowało drogą formalną, poprzez wszystkie struktury polityczne — takie sprawy załatwiało się inaczej. Prawdopodobnie odpowiednie komórki KGB porozumiewały się z odpowiednimi komórkami tutaj. Trudno powiedzieć, na jakim szczeblu w Polsce było to aprobowane, wątpliwe jednak, by Piotrowski nie meldował niczego swoim szefom. Musiał być ktoś wtajemniczony wyżej niż on.
Mecenas Olszewski pamięta, że w materiałach śledztwa były dane z biura paszportowego o służbowych wyjazdach Piotrowskiego do Moskwy, a także informacje o jego koncie dewizowym, w rublach. W materiałach, które trafiły do sądu, już tego nie było. Wszystko, co wskazywało na jakiekolwiek związki Piotrowskiego z Sowietami, zostało starannie usunięte między zamknięciem śledztwa a skierowaniem aktu oskarżenia do sądu — żeby nikomu nic takiego nie przyszło do głowy. Krzysztof Piesiewicz z kolei zapamiętał, że do dyrektora laboratorium kryminalistycznego KG MO wydzwaniał przedstawiciel sowieckich służb w MSW i wypytywał o wyniki badań.
Z oficjalnego opracowania na temat Grupy „D” (od: dezintegracja) wynika, że główni bohaterowie — Piotrowski, Pietruszka, Płatek — nieraz pielgrzymowali do towarzyszy sowieckich, a przecież zachowane dane są wyrywkowe8.
Szczególne wrażenie robi informacja o udziale przyszłego zabójcy księdza w kilkuosobowej delegacji na rozmowy z „kolegami” z CSRS w 1980 roku. Piotrowski miał wówczas 29 lat i pełnił funkcję bardzo wysoką jak na swój wiek, ale bardzo niską, jak na tak odpowiedzialne zadanie. Związki ze służbami sowieckimi mogłyby też tłumaczyć — obok osobistych „predyspozycji” — błyskawiczną karierę Piotrowskiego w „resorcie”.
Na temat charakteru tych związków — także zresztą wyżej stojących funkcjonariuszy, znanych z ławy oskarżenia — można oczywiście tylko spekulować. Sam Piotrowski utrzymuje, że nie miały one charakteru agenturalnego, tylko rutynowy. Rzeczywiście, rutynowe kontakty służb PRL-owskich i sowieckich były bardzo silne — służby specjalne całego bloku tworzyły całość, choć części obdarzone były pewną niezależnością. Jednak niewielu jest agentów, którzy się do tego przyznają — cóż by z nich byli wtedy za agenci
Mecenas Jan Olszewski ma swoją koncepcję, którą próbował przekazać w Toruniu, co — jak mówi — wywołało pewien popłoch na sali sądowej. Zauważa, że Pękala był jedyną osobą, którą mógł rozpoznać Waldemar Chrostowski. Esbek uczestniczył w rewizji w mieszkaniu księdza, przy której obecny był przyjaciel księdza. Przyszły zabójca nie został jednak uwidoczniony w protokole.
Zdaniem Olszewskiego, Chrostowskiemu umożliwiono ucieczkę z nadzieją na to, że Pękalę rozpozna jako uczestnika rewizji. W konfrontacji wzięliby jednak udział tylko funkcjonariusze, którzy zostali umieszczeni w protokole. Chrostowski w tej sytuacji albo nie rozpoznałby nikogo, albo — zgodnie ze znanym mechanizmem psychologicznym — uległby sugestii i wskazał kogoś podobnego, kto — jak by się okazało — ponad wszelką wątpliwość był wtedy zupełnie gdzie indziej. I w jednym, i w drugim przypadku jego zeznania można zakwestionować. Do tego dodać należy podpiłowane kajdanki, także działające na niekorzyść wiarygodności tego świadka, i jeszcze orzełek podrzucony na miejscu porwania, ale — nieużywanego wzoru.
poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 następna strona