Czytelnia

Maria Rogaczewska

Maria Rogaczewska, Lewicowa wiara a chrześcijańska rewolucja, WIĘŹ 2007 nr 7.

Jednak naprawdę istotny argument ma charakter bardziej fundamentalny, a mianowicie antropologiczny. Idee lewicowe, aby móc oddziaływać na elektorat, muszą najpierw zostać wcielone w symbole, wizerunki i praktyki zrozumiałe dla ludzi. Nie jest to proste, bo struktura pola politycznego w Polsce, tak, jak w każdym społeczeństwie europejskim, została ukształtowana w procesie „długiego trwania” przede wszystkim pod wpływem dominujących przez wieki tradycji religijnych. Dlatego o francuskim socjaliście można powiedzieć, że jest „katolickim” lewicowcem, pilnującym, aby oddawano cześć niemal religijną idei laicit, mocno wykluczającej i mającej charakter dogmatu; zresztą aparat państwa wciąż przypomina we Francji strukturę katolickiej hierarchii. Natomiast szwedzki socjaldemokrata jest „protestanckim” lewicowcem, wywodzącym swoją doktrynę opieki państwa nad każdym obywatelem „od kołyski aż po grób” z idei „dwóch królestw” Marcina Lutra. Sfera publiczna w krajach europejskich posiada właściwości wynikające wprost z historycznych relacji między tronem i ołtarzem, które inaczej kształtowały się przecież w różnych krajach europejskich.

To samo dotyczy Polski, ale nasz kraj wyróżnia się dodatkowo tym, że praktyki religijne są subtelnie i na wiele sposobów splecione z wieloma innymi praktykami społecznymi. Praktyki religijne są Polakom znacznie bliższe niż demokratyczne. To nas różni od krajów europejskich, które wypracowały wiele społecznie cenionych i poważnie traktowanych świeckich rytuałów czyli sposobów celebrowania demokracji na co dzień. W Polsce znacznie więcej ludzi chodzi na publicznie sprawowane Msze, pielgrzymki, procesje Bożego Ciała, odpusty i festyny parafialne niż na wybory, zebrania polityczne, parady równości, protesty lub demokratyczne manifestacje. Stąd też silna pokusa, przede wszystkim po stronie prawicy, aby potraktować owe znane i „bliskie ciału” praktyki instrumentalnie, bo rytuały czysto demokratyczne zupełnie nie wzruszają znacznej części naszych rodaków.

Religia ma zatem w Polsce monopol na celebrację wspólnoty i dysponuje najskuteczniejszymi sposobami integrowania ludzi. W związku z tym istnieje marzenie — po obu zresztą stronach sceny politycznej w Polsce — aby wreszcie (na przykład na drodze specjalnej polityki edukacyjnej, czy też przy pomocy UE, albo jakiegoś rodzaju ustawodawstwa) rozwiązać dylemat splątania państwa, narodu i religii — owej polskiej triady3, która ukształtowała zbiorową „gramatykę emocjonalną”, wzór mobilizacji i style działania politycznego. Dla jednych to splątanie stanowi wstydliwe brzemię przeszłości, które stoi na drodze ku pełnej modernizacji i włączeniu się do Zachodu, a dla drugich — stanowi najcenniejszy skarb i zarazem oręż w walce o uznanie, którą toczymy z przeciwnikami, zarówno zewnętrznymi, jak wewnętrznymi.

Splątanie religii i polityki jest wyraźnym rysem polskiej tożsamości, bądź gorąco afirmowanym, bądź równie gorąco odrzucanym, w każdym razie takim, obok którego nikt nie może pozostać obojętny. Dystansu emocjonalnego brakuje lewicy, która woli hurtem odrzucić inspiracje religijne i pogłębione studiowanie np. myśli Jana Pawła II, bo boi się, że od tego wzrosną wpływy Kościoła. Brakuje dystansu prawicy, która uważa, że musi być stale na wojnie i zażarcie bronić swojego monopolu na idee religijne. Trzeba zatem ostudzić wiele emocji, by podjąć wyważoną refleksję, jakiego rodzaju inspiracje religia katolicka może mieć dziś do zaoferowania działaniu politycznemu, w tym także i lewicy. Refleksja ta jest moim zdaniem konieczna, istnieją bowiem takie „znaki czasu”, które domagają się współpracy między religią a działalnością polityczną, przy zachowaniu pełnej suwerenności i autonomii obu sfer.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Maria Rogaczewska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?