Czytelnia

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Mamy prawo do prawdy, WIĘŹ 2005 nr 2.

Trzeba więc przede wszystkim ostro i wyraźnie rozróżnić kandydatów na tajnych współpracowników — i tych, których zwerbować się udało. Ci pierwsi to osoby, które — mimo często wyjątkowo perfidnych nacisków — nie uległy i z tej racji zasługują na uznanie. O tych drugich była już mowa. Dla SB to rozróżnienie aż tak istotne nie było — nieraz liczono (bywa, że zupełnie bezpodstawnie), że nawet jeśli jedna próba werbunku się nie powiodła, można będzie próbować jeszcze raz. Wszelkie ujawnianie akt w jakiejkolwiek formie musi opierać się na tym fundamentalnym rozróżnieniu. Nie można więc po prostu ujawnić listy osób zarejestrowanych w kartotekach — tam te dwie kategorie są przemieszane.

Są też powody, by sądzić, że niektórzy kandydaci na TW mogli być przedwcześnie, jeszcze przed zakończeniem procesu werbunku, zarejestrowani jako agenci, a dopiero potem okazywało się, że wysiłki esbeków kończyły się niepowodzeniem. Były też osoby oficjalnie zarejestrowane jako kandydaci, które jak najbardziej donosiły, a przerejestrowywane na TW były ze znacznym opóźnieniem albo wcale. To także przemawia przeciw publikacji samego rejestru współpracowników, tym bardziej że znaczny procent teczek pracy agentów, pozwalających na weryfikację danych, został zniszczony. Publikacja rejestru, zamiast zbliżyć nas do prawdy, powiększyłaby tylko zamieszanie. Nie chodzi przecież o „odfajkowanie”, ale o ustalenie tak wielkiej części prawdy, jak to tylko możliwe.

Dlatego ujawnianie nazwisk powinno nastąpić po starannym przejrzeniu zawartości zachowanych teczek. W ten sposób rzeczywiście zbliżymy się do prawdy, a nie wywołamy zamęt, na którym stracą ofiary, a zyskają ci, którzy chcą zatrzeć prawdę o czasach komunizmu.

Propozycja LPR — ujawnienia listy agentów — nie idzie we właściwym kierunku. Owszem, szybko można ujawnić rejestr TW i kandydatów na nich, z wymienionych już powodów nie byłoby to jednak rozwiązanie słuszne. Sporządzenie rzetelnej listy może potrwać lata, a wątpliwe jest, by politycy — zwłaszcza przed wyborami — gotowi byli czekać tak długo.

O ile dotychczas ostrzeżenia przed polityczną instrumentalizacją były nieuzasadnione, a nierzadko oparte na złej woli — tym razem taka groźba realnie istnieje. Nie zarzucam wszystkim autorom i zwolennikom projektu LPR motywów politycznych — z tych samych powodów, dla których nigdy nie zarzuciłem przeciwnikom lustracji i otwierania archiwów, że są to wyłącznie agenci i ich poplecznicy. Podobnie jednak, jak wśród zwolenników tajności są także ci, którzy chcą ukryć własną przeszłość — wśród chętnych do ujawniania są niewątpliwie ci, dla których motywacją nie jest prawda, a polityczny interes.

Poza tym, niezależnie od motywów, skutkiem niemądrego ujawniania może być ogólny zamęt i mnóstwo oskarżeń — prawdziwych i fałszywych — których weryfikacja będzie niepodobieństwem, a w takiej atmosferze prawda przestaje wiele znaczyć.

Z kolei nadmierne przeciąganie w czasie ujawniania zawartości teczek SB spowoduje z jednej strony zalewanie opinii publicznej sensacyjnymi, często nie dość sprawdzonymi albo wręcz fałszywymi informacjami, z drugiej zaś — może wywołać znużenie i zniechęcenie tematem, na czym tylko zyskają ci, którzy prawdę chcą „unieważnić”. Dlatego ujawnienie powinno nastąpić tak szybko, jak tylko da się to uczynić kompetentnie, i w taki sposób, by uwzględnić zróżnicowanie sytuacji poszczególnych TW. Znalezienie właściwej procedury, spełniającej te warunki, jest nakazem chwili i wielkim zadaniem dla osób kompetentnych — przede wszystkim historyków i archiwistów. Oby w ogóle było to realne...

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?