Czytelnia
Mężczyzna w gabinecie terapeutycznym, Z psychoterapeutami: Stefanem Bulaszewskim i Krzysztofem Jedlińskim rozmawia Anna Karoń-Ostrowska, WIĘŹ 1996 nr 6.
– W tym, co Pan powiedział, oddzielił Pan wojowniczość od agresywności. Wojowniczość to pewna potrzeba walki, sprawdzania się, mocowania, okazywania swej siły. Natomiast mam wrażenie, że w naszym życiu społecznym coraz bardziej lansuje się model silnego mężczyzny, który nie jest „wojownikiem” w jakiejś sprawie, ale jest po prostu agresywny. Jego siła równa się sile jego agresji, która nie jest skierowana przeciwko czemuś, przeciwko jakiemuś złu, ale jest prymitywną potrzebą niszczenia wszystkiego, co spotyka na drodze. Taki styl „męskości” proponują nam np. filmy „Psy” I i II i wydaje się, że ten styl jest zwłaszcza wśród młodego pokolenia coraz bardziej popularny.
S.B.: Agresywność jest czymś, co niesie destrukcję, natomiast prawdziwie męska wojowniczość może wnieść wiele pozytywnych rzeczy do naszego życia, tak społecznego, jak prywatnego.
K.J.: Lubię myśleć o tej wojowniczości jako o formie wyzwalania energii. Wojowniczość to energia, która jest w mężczyźnie pozytywną siłą. Myślę, że nie trzeba z nią walczyć, powiedziałbym nawet, że mężczyzna powinien być jej świadomy i umieć ją z siebie wyzwalać. Trzeba tylko stworzyć normy kulturowe, które by tę wojowniczość regulowaly i dzięki którym stanie się ona twórczą siką mężczyzny.
Wojowniczość jest formą energii, która u mężczyzny skierowana jest na zewnątrz, dotyczy świata zewnętrznego. Energia kobieca o wiele bardziej skierowana jest do wewnątrz i inaczej się wyraża. U mężczyzn, u chłopców wyraża się ona w czynnościach ruchowych, staje się elementem rywalizacji, zdobywania coraz większych obszarów własnego terytorium.
Mam w domu dobrą „sytuację naukową” – mogę obserwować moje dwie córki i najmłodszego syna. Jestem zafascynowany tym, jak bardzo różnią się między sobą. Mój syn, ten mały czlowieczek, ma ogromną potrzebę poszerzania swego terytorium. On musi wszystko zobaczyć, sprawdzić, zdjąć, przełożyć – musi być wszędzie. W ciągu dwóch lat życia zniszczył więcej rzeczy niż jego dwie siostry, które mają łącznie 21 lat. Dziewczynki zajmują pewne terytorium i jak gdyby intensyfikują swoją obecność na tym terytorium. Myślę, że właśnie ta ekspansywność chłopca jest źródłem wojowniczości. W pewnym momencie moje terytorium zaczyna się stykać z cudzym. Ta wojowniczość jest więc cechą pierwotną – i to wydaje się uspokajające.
– Mówisz o stworzeniu norm kulturowych, które miałyby „regulować” męską wojowniczość, żeby nie stawała się ona niepohamowaną agresywnością. Od wieków takie normy istniały, była to niepisana umowa dżentelmeńska. Na jej podstawie wszyscy wiedzieli, że są granice, których mężczyzna „z klasą” nie przekracza. Ta niepisana umowa nazywała się bardzo staromodnie „kodeksem honorowym”. Czy dla współczesnego mężczyzny ten termin coś znaczy, czy można się do niego odwoływać?
K.J.: Jeśli honor ma wartość rynkową, to tak.
– A na czym może polegać rynkowa wartość honoru?
K.J.: Chodzi mi oczywiście nie o prawdziwy honor, ale o pewną powierzchowną elegancję, która może się opłacać. W naszym raczkującym kapitalizmie tacy ludzie są nawet bardzo poszukiwani. Po czasach wszechpanującej „siermiężności” i dość powszechnego prostactwa obyczajów, ktoś kto dobrze wygląda, ładnie mówi, jest elegancko ubrany – może zapewnić jakiś dobry kontrakt...