Czytelnia
Andrzej Friszke, Między marzeniem a rozczarowaniem, WIĘŹ 2001 nr 11.
Od tego momentu — jak się wydaje — relacje między państwem a społeczeństwem zaczęły się kształtować jakby od nowa, w coraz większym oderwaniu od poprzednich doświadczeń. Liberalna wizja gospodarki i funkcjonującej w niej jednostki była nowością nie zakorzenioną w polskiej tradycji, także antykomunistycznej, przedwojennej, czy opozycyjnej (a także emigracyjnej). Okazało się więc, że nie tylko dawne programy, ale także idee polityczne i społeczne słabo pasują do najżywiej odczuwanych problemów. Scena polityczna zaczęła się kształtować od nowa, podobnie jak charakter wykonywanej pracy, style życia, odpoczynku, kontaktu z kulturą oraz hierarchie wartości. Wielkie przemiany społeczne, cywilizacyjne i kulturalne zmieniły także sposób postrzegania państwa.
Można powiedzieć, że społeczeństwo w ciągu ostatniej dekady podzieliło się niezwykle głęboko. Istnieją w nim różne grupy różniące się położeniem materialnym, oceną dokonywanych przemian i wynikającym z tego zróżnicowanym stosunkiem do państwa. Jest ono wprawdzie uznawane za wartość, ale już brak porozumienia, czym powinno być. „Stróżem nocnym” zgodnie ze starymi koncepcjami liberalnych leseferystów, czy przeciwnie — aktywnym organizatorem życia społecznego, redystrybutorem dochodu narodowego i organizacją świadczącą na rzecz obywateli. Winno ustalać ramy prawne dla różnych inicjatyw obywatelskich oraz aktywności niezależnych fundacji i stowarzyszeń, czy kontrolować, a także zastępować aktywność oddolną, zwłaszcza tam, gdzie jej brak.
Uważam, że w przekształceniach ekonomicznych lat dziewięćdziesiątych tkwi źródło kłopotów w relacjach między państwem a obywatelami. Część społeczeństwa znalazła swoje miejsce w nowym systemie, ale innym przyniósł on ogromną frustrację i poczucie wielkiej niesprawiedliwości. Gwałtowne rozwarstwienie dochodów złamało poczucie solidarności społeczeństwa. Podważyło także wiarę w doskonałość instytucji demokratycznych oraz samorządowych, skoro stały się one jakże często źródłem osiągania lukratywnych dochodów, a jednocześnie wykazywały małą wrażliwość na los tych, którym przemiany przynosiły zdecydowane pogorszenie warunków życia. Koncepcja państwa, które pozbywa się odpowiedzialności za ogromny zakres świadczeń na rzecz obywateli, jest mało zrozumiała, budzi silny sprzeciw i uzasadniony na ogół strach przed dniem jutrzejszym. Z punktu widzenia obywatela przyzwyczajonego do pewnych świadczeń ze strony państwa (przedszkola, kolonie dla dzieci, wczasy, bezpłatna opieka medyczna itd.) przemiany ostatniego dziesięciolecia są regresem. Po wycofaniu się państwa z tych świadczeń powstaje pustka, której nie wypełnia nikt lub w niewielkim stopniu i w sposób bardzo ułomny samorząd. Doświadczenia z systemem opieki zdrowotnej po ich przejęciu kasy chorych są fatalne i rodzą wręcz tęsknotę za nieefektywnym systemem opieki społecznej w PRL.
Wielki formułowany niegdyś przez „Solidarność” postulat godności człowieka w miejscu pracy jest tak skompromitowany, że nikt nawet nie ośmiela się go przypominać. Nie mogą mieć poczucia godności ludzie zwalniani na bezrobocie, ale także ci, którym udało się „na niepewne” utrzymać pracę. Nie mogą mieć poczucia godności pracownicy całkowicie zależni od zupełnie arbitralnego w swych decyzjach pracodawcy, jak dzieje się to np. w hipermarketach. Nie ma poczucia godności rolnik, któremu za produkt jego pracy płacą grosze, i to z dużym opóźnieniem. Wściekły jest inżynier, gdy widzi, jak upada fabryka, której rozwojowi poświęcił lata swego życia, a także nauczyciel akademicki, którego głupimi zarządzeniami zmusza się do pokierowania pracami magisterskimi stu studentów. W wielu dziedzinach tworzy się fikcja zobowiązań i uprawnień, a także powinności, również wobec państwa. Wartości takie, jak służba na rzecz dobra państwa i społeczeństwa, zdają się propagandowym ornamentem, który osłania znacznie powszechniejszy egoizm i chciwość.