Czytelnia

Liturgia

ks. Jacek Dunin-Borkowski, Msza święta infantylna, WIĘŹ 2002 nr 12.

Zadziwiające jest powszechne milczące przyzwolenie na niszczenie sacrum w liturgii wśród kapłanów, którzy przecież powinni być wrażliwi na liturgię. Jedyna reakcja na bałagan w kościele, z jaką się spotkałem wśród księży, to utyskiwania, że dzieci nie potrafią się zachować w kościele, zarzuty pod adresem rodziców, ewentualnie katechetek, które jakoby za mało pilnują dziecięcej trzódki. Nigdy nie słyszałem pytania o naszą, kapłańską, odpowiedzialność za tę – powiedziałbym – zorganizowaną obrazę Boską. Niestety, jest ewidentne, że to kapłani są odpowiedzialni za graniczący ze świętokradztwem bałagan panujący na Mszach dla dzieci. Odpowiedzialność wynika w tym wypadku z bezmyślności. Nikt nie zadaje pytania o sens „Mszy dla dzieci”. Być może kiedyś ktoś (ks. Twardowski?) wykombinował coś mądrego, lecz obecnie wszyscy bezrefleksyjnie powtarzają jakiś idiotyczny i niczym nieuzasadniony kanon. W każdej parafii jest „Msza święta dla dzieci”. Jej brak oznaczałby, że proboszcz nie dba o duszpasterstwo.

Kreśląc te uwagi, opieram się na sytuacji, jaka panuje w – najlepiej mi znanych – obu diecezjach warszawskich, ale obawiam się, że praktyki te są powszechne. W większości parafii w naszym kraju co tydzień odbywa się żałosny spektakl pod nazwą „Msza święta dla dzieci”, który powinien się raczej nazywać „Mszą świętą infantylną”.

Liturgiczny spektakl

Grzechem pierworodnym infantylno-liturgicznych pomysłów jest sama koncepcja specjalnej Mszy świętej dla dzieci. Wszyscy mają głębokie, choć niczym nieuzasadnione przekonanie, że taka Msza to norma. A więc zgania się dzieci przed ołtarz i zaczyna się widowisko. Jest całkowitą niemożliwością, żeby dzieciarnia, zgromadzona razem, zachowała spokój i skupienie. Musi zapanować atmosfera dużej przerwy w szkole. Damian stuknie Marcinka, Mariusz uszczypnie Paulinkę, a Karolek zobaczył coś ciekawego nad ołtarzem, Zosi chce się siku, Gerard koniecznie musi podzielić się z kolegami odkryciem, że ksiądz jest gruby… Słodkie maluchy zamieniają się w rozszalały żywioł.

Zaczyna się zbieranie pieniędzy na tacę i gromada sportowców przepycha się, aby ponad głowami kolegów trafić monetą do kosza. Taka konkurencja… Komunia święta – zawodnicy spragnieni Komunii z Chrystusem biegną, aby zająć lepsze miejsce w kolejce. Potem albo oni sami, albo pozostali siadają na stopniach ołtarza i, komentując, obserwują, jak kto wysuwa język. Może kiedyś dzieci były bardziej zdyscyplinowane, ale teraz nie są! Nie pomoże utyskiwanie na rodziców czy katechetów.

Celem uspokojenia rozszalałych małych aniołków (senatores boni homines, senatus mala bestia) trzeba zastosować metody policyjne. Miłe katechetki zamieniają się w funkcjonariuszy gotowych w każdej chwili do interwencji, a ksiądz przy ołtarzu pomiędzy słowa konsekracji wtrąca „cicho teraz”, „nie gadajcie”, „przestańcie się kopać”. A może jeszcze – na wzór świeckich imprez masowych – przed Komunią ustawiać w kościele żelazne barierki i zatrudniać ochroniarzy, których zawodem jest opanowywanie tłumu? Zakonnic nikt do takich zadań nie szkoli.

Druga metoda to robienie show. Trzeba dzieci zainteresować, zabawić, żeby nie rozrabiały. Ksiądz bierze mikrofon, a czasem też gitarę, i zaczyna się kolejna część spektaklu. Zmieniamy słowa ustalonej przez Kościół liturgii – np. zamiast Kyrie śpiewa się kiczowatą pioseneczkę “Przepraszam Cię, Boże, skrzywdzony w człowieku”... Mówimy tzw. dialogowane kazania, bo dzieci wtedy słuchają. To prawda - słuchają, bo coś się dzieje. I może się nam wydawać, że jest ładnie i pobożnie. Dzieci udzielają właściwych odpowiedzi. Ksiądz pyta: „Co jest dla Was największą radością?” Maluchy odpowiadają: „Przyjąć Pana Jezusa do swojego serca”. Obłuda aż kapie z obu stron, ale wszyscy się cieszą. Ksiądz – że jest taki świetny, dzieci –że dorwały się do mikrofonu. Jest prawie tak fajnie, jak w „Idolu” – mikrofon dla wszystkich.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Liturgia

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?