Czytelnia

Cezary Gawryś

Cezary Gawryś

Na pożegnanie brata Rogera

Bóg spodziewa się, że zrobimy wszystko, by nieść radość i pokój

16 sierpnia 2005 roku, nazajutrz po uroczystości Wniebowzięcia Matki Bożej, odszedł z tego świata trzeci z wielkich proroków naszych czasów, brat Roger z Taizé. W osiem lat po błogosławionej Matce Teresie z Kalkuty i zaledwie w cztery miesiące po papieżu Janie Pawle II. Miał dziewięćdziesiąt lat, był więc po ludzku biorąc sędziwym starcem, ale jego nagła śmierć zaskoczyła i zabolała wszystkich. Zginął od ciosów nożem zadanych przez niezrównoważoną psychicznie młodą kobietę, na oczach współbraci i setek młodych pielgrzymów zgromadzonych na wieczornej modlitwie w kościele Pojednania, gdzie każdy zawsze mógł bez przeszkód do niego podejść. Ta gwałtowna śmierć, poniesiona w następstwie ślepego aktu przemocy, będącego jakimś signum temporis naszej epoki, oświetliła błyskiem to, co w moim przekonaniu było najbardziej znamiennym rysem założyciela wspólnoty ekumenicznej w Taizé – pokój i łagodność, bezgraniczną ufność Bogu i dobroć serca, które było otwarte dla każdego człowieka.

Było mi dane widzieć wielokrotnie z bliska brata Rogera, a także parę razy rozmawiać z nim osobiście. Po raz pierwszy w roku 1970. Po skończonych studiach wybrałem się w poszukiwaniu przygód na wakacje do Francji, mając w kieszeni oficjalnie dozwolone zwykłemu obywatelowi PRL pięć dolarów. Najpierw więc, żeby zarobić na życie, przepracowałem miesiąc w Paryżu jako pakowacz w fabryce ubrań, a potem, w końcu sierpnia, dotarłem autostopem do Taizé. O tej protestanckiej wspólnocie monastycznej w Burgundii, przyciągającej jak magnes tysiące młodych ludzi ze zlaicyzowanej Europy, wiedziałem już co nieco z tekstów Anny Morawskiej.

Na wzgórzu

Przeżyłem wtedy w Taizé jeden tydzień, ale to wystarczyło, abym zachwycił się duchem prostej, żarliwej i pięknej modlitwy, atmosferą braterstwa i zaufania, autentycznym spotkaniem młodych chrześcijan różnych narodowości, ras i wyznań. Było to świeżo po ogłoszeniu idei soboru młodych. Każdego dnia trzykrotnie zbieraliśmy się w surowej hali kościoła Pojednania na wspólną modlitwę z braćmi. Brat Roger, podczas sobotniej adoracji wieczornej, składającej się ze śpiewu kanonów, czytań i długich momentów ciszy, zwykle wygłaszał krótkie rozważanie. Mówił do trzymanego w ręku mikrofonu, cichym głosem, pośpiesznie i niewyraźnie, językiem dość poetyckim i nie wszystko wówczas rozumiałem, ale docierało do mnie przejmujące przesłanie: Chrystusowi można zaufać – On rozumie każdego człowieka, przebacza, ożywia, jest współczującą Miłością.

W Taizé nikt z młodych pielgrzymów nie czuł się zagubiony w anonimowym tłumie, ponieważ od początku spotkania podzieliliśmy się na siedmioosobowe grupy, których uczestnicy byli poniekąd zmuszeni do bliższego poznania się.

W mojej grupie był młody lekarz z Nikaragui, Ricardo, który zabrał mnie kiedyś na specjalne spotkanie brata Rogera z młodzieżą latynoamerykańską. Po powitaniu, ku memu zaskoczeniu, Ricardo wziął mnie za ramię i głośno powiedział do brata Rogera: „Jest tu z nami także jeden Polak”. Brat Roger spojrzał na mnie z uwagą i zapytał, skąd przybywam. „Z Warszawy” – odpowiedziałem speszony. Z tego, co wówczas mówił do nas zapamiętałem śmiałą metaforę: że Jezus Chrystus jest niczym okulary, przez które możemy rozpoznać Boga... A na pytanie jakiegoś chłopca: „Czym jest święto dla ciebie, Rogerze?” – odpowiedział: „Dla mnie święto to zdziwienie i zachwyt”.

1 2 3 4 5 następna strona

Cezary Gawryś

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?