Czytelnia

Polacy - Niemcy

Andrzej Niewiadomski, Nasi za granicą, WIĘŹ 1996 nr 5.

Mniej zdajemy sobie sprawę z tego, iż możemy dziś bez żadnych komleksów, jak równy z równym, prezentować polskich uczonych, inżynierów i licznych prywatnych przedsiębiorców z prawdziwego zdarzenia, nie ustępują oni bowiem w niczym swym niemieckim kolegom po fachu i są przez ich w pełni akceptowani. Ludzie tutejszego biznesu, mający stałe kontakty z Polską, narzekają wprawdzie słusznie na biurokrację, dowolność w terpretacji przepisów, powiązaną z aluzjami, że odpowiedni bakszysz mógłby zdziałać cuda, ale przyznają jednocześnie, iż tak jest dziś na świecie prawie wszędzie, a i w Niemczech zaczyna też się ta choroba szerzyć. Nie inaczej ma się sprawa z „honorariami” dla polskich dyrektorów czy opatrzeniowców, obojętnie czy firm państwowych, czy prywatnych – częściej niż rzadziej należy się za kontrakt kilka procent, i to bez koperty, ale i to nie jest żadną polską specjalnością, nie budzi więc zdziwienia.

Wysokie notowania mają tu (nawiasem mówiąc) Polki – za urodę, wdzięk, powab i całkowity brak wojującego feminizmu. Niemcy uważają je za idealne żony, choć wcale nie słyną one z opanowania najwyższych arkanów ars amandi, w tej dziedzinie są specjalistki z innych kultur. W każdym razie nie do Polek, lecz do polskich mężczyzn odnieść trzeba wyniki ankiet socjologicznych, które dowodzą, iż wypadamy w niemieckich oczach fatalnie.

Na pytanie o ocenę w skali sympatii na gorszym od nas miejscu wśród Europejczyków plasują się aktualnie bowiem tylko Rumuni i Cyganie. I nie pomogą tu wiele wysiłki i klasa naszych intelektualistów, dopóki trwać będzie zalew złodziejstwa i cwaniactwa. To ostatnie widać np. w sznurach ciągnących od lat przez granicę, legalnie wprawdzie w tym wypadku kupionych samochodów, ale rozłożonych na chwilę przejazdu przez granicę na dwie oddzielne części, by uniknąć zaporowego cła. Niby to może i dowód sprytu, ale sprytu w tak jawnym robieniu w konia swego państwa nikt tu nie lubi.

Jeszcze bardziej nie lubią Niemcy brudu – mój sąsiad z domu obok nazywa (niesłusznie) nawet byłych NRD-owców flejtuchami, a co dopiero myślą oni sami o nas w pasie przygranicznym, gdzie, aby uniknąć restrykcji polskiego cła, wyrzuca się na dragi, parkingi i pobocza opakowania towarów, a nade wszystko uszkodzone i nienaprawialne części przewożonych samochodów. Te ostatnie z tego banalnego powodu, iż pod pretekstem zakazu wwozu do Polski szmelcu, tzw. frycowe, czyli innymi słowy „działka” do prywatnej kieszeni celnika jest tym niższa, im mniej tych zniszczonych elementów ma auto. Zwyczajni ludzie gotują się ze złości na widok śmietnika w swojej okolicy. Ale co mądrzejsi z nich kierują swą agresję raczej w stronę władz polskich, a zwłaszcza doradców i ekspertów prawnych. Stan polskiej legislacji w sprawach graniczno-celnych jest bowiem kompromitujący, całkowicie niezgodny z wiedzą o życiu i naturze człowieka, kryminogenny i korumpujący zarazem. W gruncie rzeczy nie łotrzyki i spryciarze najbardziej nam szkodzą, lecz prawnicy, urzędnicy i eksperci nie potrafiący ustanowić logicznego, pragmatycznego, a tym samym egzekwowalnego i przestrzeganego prawa.

Ale kto wie, może w ramach upodobniania się do Europy gdzieś ktoś kiedyś walnie w Warszawie (nawet gdyby to musiało być w Pałacu Namiestnikowskim) pięścią w stół i zakończy ów żałosny, odgrywany od lat przy pełnej widowni na niemieckich autostradach dowód nieudolności organów polskiego państwa i zlikwiduje ekonomiczną konieczność przewożenia jednego samochodu do Polski, rozmontowanego, na dwóch przyczepach jednocześnie. I wówczas może uda nam się przesunąć w niemieckim rankingu popularności z przedostatniego miejsca nieco wyżej. Jeśli jednak polska elita prawno-urzędnicza będzie nadal na tym polu tak zaspana i niekompetentna, jak do tej pory, to nie na wiele zdadzą się mądre eseje Szczypiorskiego i Michnika, pozostaniemy wówczas na długo sąsiadem dla przeciętnego Niemca raczej nie lubianym.

Osobistą pociechą dla mnie jest „w tym temacie” pan Jacek. Polak, żyjący w Berlinie, operatywny pracownik bardzo dobrze zorganizowanej polsko-niemieckiej firmy spedycyjnej. Z racji pracy styka się on na co dzień z setkami klientów, firm, urzędów niemieckich i funkcjonariuszy celnych obu krajów na granicy polsko-niemieckiej. Widząc własnymi oczami wiele z tego, o czym wyżej była mowa, nie popada wcale w kompleksy, bo ma co tydzień również nieco dowodów na to, iż w Niemczech czasami nie jest lepiej. A że buzię ma pan Jacek raczej niewyparzoną, to jego dosadne opowieści o przypadkach bezmyślności niemieckich firm i lenistwa tutejszej Inachiny biurokratycznej są dla mnie cudownym lekarstwem – oto oni, piegdyś wzór cnót pruskich, upodabniają się choć trochę do nas!

Andrzej Niewiadomski – publicysta, wspólpracownik kwartalnika „Słowo” wydawanego przy Polskiej Misji Katolickiej w Berlinie. Mieszka w Berlinie.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7

Polacy - Niemcy

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?