Czytelnia

Piotr Wojciechowski

Piotr Wojciechowski, Niedojrzałość jako towar, WIĘŹ 2003 nr 12.

Powrót na zamek Kronborg

O co chodzi w „Hamlecie”? O ojca. Książę nie jest w stanie pogodzić się ze śmiercią ojca ani pomścić ojca, bo nie jest dorosły. Odtrąca Ofelię, bo nie chce być ojcem, odtrąca byt, ale nawet nie ma tyle odwagi, aby do końca uciec w teatralną fikcję podszytą niebytem. O tym gadają mury i szańce Kronborgu z tymi, którzy chcą słuchać.

Polacy żyją w cieniu ikony „starego ojca” — Jana Pawła II. Boją się zostać sami, ale jednocześnie nie potrafią skorzystać z tego czasu, który był im dany na dojrzewanie, dorastanie. Woleliby przed światłem encyklik schować się między kartki „Ferdydurke”, ich życie społeczne i polityczne toczy się na poziomie opisanej przez Gombrowicza rodziny Młodziaków.

Osłabienie rodzin, zanikanie ich funkcji wychowawczej i kulturotwórczej zaczęło się już dawno, podczas okupacji. Rozstrzelano nam milion najlepszych ojców, dalsze miliony rozpito, zastraszono, poniżono. Czas komunizmu realnego nie był dobry dla ojców — był dobry dla zetempowców spod znaku Pawki Morozowa. Partia stawiała na młodych. A potem dyktat nowych technologii konsekwentnie wywyższał lepiej klikających przy komputerach synów nad ojców mniej bystrych w elektronice i informatyce. To sumowało się ze zmianami związanymi z rynkiem, zmianami kulturowymi.

Przypomnieć jeszcze trzeba degradację języka, rozmowy, czytelnictwa. Biblioteki ojców zostały osierocone przez nieczytających synów, rozmowy serio zostały wymienione na sylaby orientacyjne wypowiadane między lodówką a telewizorem. Przekleństwa stały się jedynym codziennym wyrazem wolności dostępnym półanalfabetom, ich wolą mocy — „nikt mnie nie będzie uczył, jak mam się wyrażać”. Ci analfabeci obecni są i w internecie.

Osłabienie roli ojca oznacza nie tylko osłabienie idei autorytetu w ogóle, w tym autorytetu Bożego Ojcostwa. Dzieci nie mogą być dziećmi, gdy brak ojcostwa jako punktu odniesienia, trudniej im odnaleźć siebie w labiryntach płci. Rodzą się dzieci pokolenia matek wychowanych przez kolorową prasę kobiecą, dzieci pokolenia kobiet uformowanych na infantylne egoistki-konsumentki. Zamiast pary rodziców niejedno dziecko ma tylko matkę-kumpelkę, każącą mówić sobie po imieniu, aby nie poczuć się staro.

A rynek chce szybko zrobić z dzieci młodzież, aby dobrać się do jej kieszeni, zarobić na kosmetykach dla nastolatków, strojach, gadżetach. Młodość, która w społeczeństwach naturalnych trwała tak krótko jak rytuał inicjacji, rozciąga się teraz, rozmazuje, traci granice. Święto i karnawał tracą sens, bo rytualna zamiana ról starszego i młodszego przestaje być możliwa — to zmieszanie jest permanentne, a przybiera nieraz formy przedziwne. Są całe wsie, w których młodzi nie utrzymują starszych swoją pracą — tam starsi utrzymują młodych ze swojej renty.

Na wszystkie te dziwności i braki ludzie powinni w kulturze znajdywać odpowiedź i lekarstwo, dla większości jednak ścieżki ku kulturze gubią się w gęstwinie rynku. Tam, gdzie krytyka musi cofać się przed promocją, tam prawda cofa się przed pieniądzem, a mądrość przed sprytem. W mediach niedojrzali, ubezwłasnowolnieni przez demona oglądalności, wychowują niedojrzałych. Kto ma ich — jednych i drugich — uczyć odwagi wchodzenia w sytuacje ekstremalne — świętości i tragedii, heroizmu i wierności?

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Piotr Wojciechowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?