Czytelnia
Jacek Borkowicz
O męskich „niewiastach” w Kościele
Nigdy dotąd nie słyszałem kaznodziei, który wyjaśniałby wiernym znaczenie starotestamentalnej opowieści o pojedynku Jakuba z Bogiem. Czy była to tylko – niedostępna naszemu rozumowi – „sprawa” pomiędzy Patriarchą a jego Stwórcą? Czym ma być obraz tego zmagania dla współczesnego chrześcijanina?
Dla mnie jest to jedna z najbardziej „męskich” scen Biblii. Jakub występuje w niej jako prawzór mężczyzny, agresywnego i hardego zdobywcy. Nie cofa się nawet przed „bluźnierczym” podniesieniem ręki na swojego Pana. W tej walce nie ma jednak zawziętości. Przeciwnicy szanują się nawzajem. Bóg rozumie sens uporu Jakuba, gdy ten woła „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!”, Jakub zaś nie ma żalu do tajemniczego, bezimiennego zapaśnika, gdy ten poraża go w staw biodrowy. Przeciwnie, po otrzymaniu, a właściwie zdobyciu błogosławieństwa cieszy się, że ocalił życie, mimo ze widział Boga twarzą w twarz. Jakub wiedział, czego chce i dlatego odważył się walczyć aż do zwycięstwa, które nie było przecież Bożą przegraną. Zwycięzca-Jakub jest nadal pokornym sługą swojego Pana, gdy utykając na jedną nogę schodzi z pola walki. Można powiedzieć, że zachował się mężnie.
Jest taka anegdota o starym dziedzicu, który oparty o lasce stał w kościele podczas Podniesienia. „Czemuż to jaśnie pan nie klęka?” – zapytał ksiądz. „Zamilknij, sługo Boży, rozmawiam z twoim Panem” – usłyszał w odpowiedzi. Pomińmy antyklerykalny koloryt tej opowiastki. Stary dziedzic, stojąc samotnie na tle rzędów pochylonych głów, zgorszył księdza, który prawdopodobnie nieczęsto miał do czynienia z tak hardymi parafianami. Tak przynajmniej wyglądało to od strony ołtarza – działo się to w końcu na wiele lat przed II Soborem Watykańskim.
Postawa samotnego zmagania z Bogiem nie zapuściła korzeni w polskiej tradycji i kulturze. Literatura nie przekazała nam w tym względzie pozytywnych wzorców. Monolog mickiewiczowskiego Konrada jest wręcz wielkim ostrzeżeniem przed skutkami popadnięcia w bluźnierczą pychę.
Babska kruchta
Taka postawa uformowała w dużej mierze ducha religijności protestanckiej. Jeżeli czasem słyszy się, że protestantyzm jest religią „męską”, czyli surową i heroiczną, w odróżnieniu od łagodnego, „kobiecego” katolicyzmu, to jest w tym sporo prawdy, i to nie tylko dlatego, że reformacja zniosła kult Matki Boskiej i celibat duchownych. Trzeba jednak dopowiedzieć, że to właśnie protestantyzm spowodował, na zasadzie wyróżnienia i przeciwieństwa, rosnącą przewagę „kobiecych” form pobożności w Kościele katolickim.
Żeby się o tym przekonać, warto popatrzeć na miejsca konfrontacji tych dwóch typów religijności. Luterańska fala reformacji, idąca od zachodu, od Niemiec, zatrzymała się i okrzepła u granic Rzeczypospolitej. Na północy jedyną wioską katolicką, która ostała się na zachód od Jeziora Żarnowieckiego, było Wierzchucino. Wieś była własnością benedyktynek z klasztoru w Żarnowcu, położonego po drugiej, „polskiej” stronie jeziora. Mniszki pięknie haftowały kościelne paramenty: ozdobne dalmatyki, kapy, vela, stuły i ornaty. Wiele z nich do dzisiaj znajduje się w klasztornym skarbcu. Zapewne uczyły też haftu wierzchucińskie dziewczęta. Razem z nauką robienia ściegów postępowała nauka katechizmu, którą wierzchucinianki, już jako żony i matki, przekazywały swoim mężom i dzieciom. W ten miękki, niewieści sposób wioska Wierzchucino pozostała katolicką i polską w luterańskim i niemieckim otoczeniu. Dalej na zachód po prostu nie było już zakonnic, bo reformacja zniosła przecież klasztory.
1 2 3 4 5 następna strona