Czytelnia

Kościół w Polsce

ks. Grzegorz Strzelczyk

ks. Grzegorz Strzelczyk, Odejścia, wierność i oślica Balaama, WIĘŹ 2007 nr 6.

Nie wiem, czy indywidualistyczna antropologia przyczyniła się do odejścia Tadeusza Bartosia. Wiem natomiast, że zupełnie się z nią nie zgadzam. Stwierdzenie, że jesteśmy oddzielnymi jednostkami, a relacje są czymś akcydentalnym (s. 71), choć wydaje się nieuchronną konsekwencją szacownej metafizyki Arystotelesa, niekoniecznie ma sensowne zastosowanie w antropologii i nie jestem przekonany, czy sam Filozof by się pod nim podpisał na tym gruncie. Proste, codzienne doświadczenie, na którym przecież się opierał, przekonuje nas, że relacje do innych uprzedzają i warunkują nasze świadome akty — przecież, na przykład, doświadczamy bycia czyimiś dziećmi na długo przed tym, jak możemy ten fakt poddać refleksji i w jakikolwiek wolny sposób do niego się odnieść. Nie jesteśmy też w stanie na co dzień obejść się bez innych. Dotyczy to także wiary. Jestem chrześcijaninem nie na mocy indywidualnie otrzymanego objawienia, na które odpowiedziałem osobistym aktem wiary. Tym aktem przyjąłem coś od innych. Wspólnota — Kościół — moją wiarę w Chrystusa wyprzedza, umożliwia i ukierunkowuje. Wierzę zaś we wspólnocie z siostrami i braćmi, za których biorę właściwą mojej drodze życiowej odpowiedzialność.

To co indywidualne i to co wspólnotowe pozostaje ze sobą w dynamicznej jedności. Dlatego gdy Bartoś pisze: Tylko poprzez pojedynczych ludzi, nie przez grupy, dociera do świata Słowo Boga i Jego Duch, to trudno mi się zgodzić z tym zdecydowanym „nie przez grupy”. Przyznać muszę, że nie rozumiem tego przeciwstawienia. Może trudność ta wypływa z (małodusznej pewnie) obawy, że gdyby nie grupa, którą nazywamy Kościołem, Dobra Nowina o Jezusie w ogóle by do mnie nie dotarła? Że gdyby Jezus nie zgromadził wokół siebie grupy uczniów, nie byłoby komu zaświadczyć o zmartwychwstaniu? Oczywiście: wspólnota zawsze składa się z wolnych osób, mających własne odrębne powołania, i nie będzie żywej wspólnoty bez odpowiedzialności i zaangażowania pojedynczych członków. I jeśli nawet w polskim Kościele cierpimy na deficyt tego osobistego zaangażowania — na co Bartoś słusznie zwraca uwagę — to nie sądzę, by adekwatnym lekarstwem było podkreślanie akcydentalnego znaczenia wspólnoty i apologia indywidualizmu.

Kiedy Balaam tłukł swoją oślicę za nieposłuszeństwo, wskazywał jednoznacznie, dokąd powinna pójść. Rozmijał się wprawdzie z Bożą wolą, trudno mu jednak zarzucić brak zdecydowania i pomysłu na przyszłość. Kiedy czytałem książkę Tadeusza Bartosia, miałem natomiast wrażenie, że zadowala się on samym okładaniem oślicy. Nieraz bowiem, kiedy Krzysztof Bielawski zadaje mu pytania bezpośrednio dotyczące tego, co należy zrobić, żeby z polskiego życia kościelnego wyeliminować to czy inne zjawisko, wskazane wcześniej jako patologiczne, Bartoś odpowiada, że to w istocie nie jego sprawa. Że od znajdywania odpowiedzi, poszukiwania rozwiązań, zmieniania struktur jest w Kościele ktoś inny. Muszę przyznać, że w tych momentach ręce mi trochę opadały. Oczywiście — może chodzić tu o postawę konsekwentnego indywidualisty, który nie chce innym narzucać swoich rozwiązań. Ale z tą konsekwencją byłoby wówczas coś nie tak, zważywszy jak wytrwale Bartoś denuncjuje nieswoje (albo nie tylko swoje) przecież błędy.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Kościół w Polsce

ks. Grzegorz Strzelczyk

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?