Czytelnia

Muzyka

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki

Ostatnia

W maju miała wystąpić w Warszawie jedna z najwybitniejszych wokalistek w historii jazzu, Shirley Horn. Z powodu choroby artystki występ został przełożony na jesień, a w końcu — odwołany. 20 października Shirley Horn zmarła w Waszyngtonie, gdzie mieszkała przez całe życie. Gdy musiała odwołać całą europejską trasę koncertową, w tym występ w Warszawie — napisała do organizatorów serdeczny list, z nadzieją, że wystąpi później.

Nie usłyszymy jej już nigdy. Jej koncert w październiku 1990, na festiwalu Jazz Jamboree, okazał się jedynym w naszym kraju.

Odeszła ostatnia z wielkich wykonawczyń klasycznej jazzowej wokalistyki — tak jak wcześniej Billie Holiday, Ella Fitzgerald, Sarah Vaughan, Carmen McRae, Betty Carter... Każda była wielką, niepowtarzalną indywidualnością, wszystkie dostarczały inspiracji późniejszym pokoleniom, żadnej z nich nikt nie był w stanie naśladować.

Shirley Horn przejdzie do historii jazzu przede wszystkim jako niezrównana interpretarorka ballad. Nie bez pewnej złośliwości, ale w istocie z podziwem mawiano, że nikt nie potrafi śpiewać w tak wolnym tempie jak ona.

Była jedyną bodajże wokalistką, której akompaniował sam Miles Davis, znany z braku entuzjazmu dla wokalistów. Genialny trębacz zagrał w tytułowym utworze na jej płycie „You Wont Forget Me” w roku 1990, a więc tuż przed śmiercią. Miles zresztą pomógł Horn na początku jej kariery, zapraszając ją, by grała przed jego występami w legendarnym nowojorskim klubie Village Vanguard.

Samej muzyki Shirley Horn opisywać nawet nie będę próbował — odsyłam po prostu do jej płyt. Pozostawiła ich zresztą niezbyt wiele jak na wykonawców jazzowych, których dyskografie liczą zwykle setki pozycji. Ona nagrała ich mniej niż 30. Producentem pierwszych był legendarny producent i aranżer Quincy Jones. Na szczególną uwagę zasługują jej ostatnie pozycje, nagrane dla sławnej wytwórni Verve. Firma zadbała o właściwą oprawę głosu wokalistki, zapewniając jej współpracę najlepszych aranżerów. Efektem była m.in. płyta „Heres To Life” z roku 1992, na której wokalistce towarzyszą znakomicie harmonizujące z brzmieniem jej głosu smyczki, zaaranżowane przez Johnnyego Mandela. Płyta ta wyjątkowo dobrze się sprzedawała — oczywiście jak na ten rodzaj muzyki. Inny jej album — poświęcony Davisowi „I Remember Miles” — przyniósł wokalistce nagrodę Grammy. Rzadkie to — i krzepiące — przykłady, kiedy popularność i komercyjne nagrody przypadają w udziale dziełom wybitnym, bez cienia artystycznego kompromisu.

Shirley Horn wyróżniała się nie tylko swą niezwykłą muzyką. Niewielka liczba nagranych płyt i mocno spóźnione uznanie wynikło z tego, że w latach siedemdziesiątych i początkach osiemdziesiątych prawie zrezygnowała z występów i nagrań, poświęcając się wychowaniu córki. W jednym z wywiadów opowiadała, jak w dzieciństwie, gdy wracała z lekcji w szkole muzycznej, mama czekała na nią w domu z obiadem. To samo chciała zapewnić swemu dziecku...

Nie trzeba mówić, jak rzadki to przypadek w świecie showbusinessu, który skutecznie niszczy życie rodzinne wielu gwiazd i tych, którzy do tej rangi aspirują. Historia jazzu pełna jest dramatycznych opowieści o rozdarciu ludzi, którzy za rozwój swego talentu i artystyczną karierę płacili katastrofą w życiu osobistym. Życie ciągle w podróży, w stanie permanentnego stresu, wobec licznych pokus (zaczynając od alkoholu i narkotyków) i stereotypów, według których szanujący się artysta „powinien” prowadzić burzliwe życie — to wszystko nie sprzyja normalnemu życiu. Shirley Horn, nawet w pełni swej kariery, koncertowała niewiele i najchętniej w okolicach rodzinnego Waszyngtonu.

1 2 następna strona

Muzyka

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?