Czytelnia

Polacy - Niemcy

Piotr Buras

Pamięć jako racja stanu. Niemiecka debata o stosunku do Holocaustu

Kiedy Niemcy zaczynają spierać się na temat swojej historii, na pewno warto nadstawić ucha. Po pierwsze dlatego, że mając w pamięci słynny Historikerstreit, czyli dyskusję nad wyjątkowością Holocaustu i nazizmu, a także późniejsze debaty nad oskarżycielską pracą Daniela Goldhagena o „eliminacyjnym antysemityzmie” narodu niemieckiego oraz obalającą narodowe mity wystawą o zbrodniach Wehrmachtu, można mieć gwarancję, że będzie ciekawie. Po drugie, niemieckie zmagania z historią nie tylko dostarczają interesującego materiału o dylematach sąsiada, lecz mogą służyć za zachętę do snucia podobnych refleksji na naszym własnym podwórku. Jakież więc zdziwienie, gdy kierujący się takimi przesłankami obserwator konstatuje, że intelektualna elita kraju „poetów i filozofów” pochłonięta jest dyskusją na pierwszy rzut oka zgoła nie niemiecką, a mianowicie – poszukiwaniem odpowiedzi na najbardziej szkolne z możliwych pytań: „co poeta chciał powiedzieć?”. Analizowanym tekstem i jednocześnie przedmiotem sporu było pod koniec zeszłego roku przemówienie z okazji wręczenia Pokojowej Nagrody Niemieckich Księgarzy, a jego autorem – ubiegłoroczny laureat, wybitny pisarz Martin Walser.

Walser jest w niemieckim światku intelektualnym postacią wielowymiarową. Jeden z najbardziej znanych pisarzy okresu powojennego, autor m.in. takich książek, jak wydane w Polsce „Półmetek”, „Jednorożec” czy „Spłoszony koń”, w krytyczny i nie pozbawiony ironii sposób opisywał zachodnioniemiecką rzeczywistość okresu „cudu gospodarczego”. Prezentując zdecydowanie lewicowe poglądy, stał się jednym z autorytetów „pokolenia '68”. Odmawiając jednak zaszufladkowania, otwarcie przyznawał się w końcu lat siedemdziesiątych do myśli o zjednoczeniu Niemiec, wywołując konsternację tych, którzy przywiązali się już do koncepcji „odprężenia” i bahrowskiej „zmiany przez zbliżenie”. Wyznawcom zachodnioniemieckiej political correctness naraził się także ahistorycznymi opisami dzieciństwa, które niemal w całości (urodził się w 1927 roku) przypadło na okres nazistowski, a które w jego tekstach wyzute jest z jakiegokolwiek kontekstu politycznego.

Niejednoznaczność i element prowokacji, tak charakterystyczne dla Walsera, dały o sobie znać także 11 października ub.r., kiedy to znakomitą część wspomnianej przemowy poświęcił rozważaniom o stosunku Niemców do Holocaustu. Walser, pozostający poza wszelkimi podejrzeniami o jakiekolwiek skłonności prawicowe lub nacjonalistyczne, postawił sprawę otwarcie: Co najmniej dwadzieścia razy odwracałem już wzrok od najgorszych sekwencji filmów z obozów koncentracyjnych. Nikt poważny nie zaprzecza istnieniu Oświęcimia (...). Jednak gdy media epatują mnie codziennie tą przeszłością, to zauważam, że coś się we mnie wzbrania przeciwko nieustannej prezentacji naszej hańby. Jak na literata przystało, swój dystans do tej przytłaczającej go wszechobecności Oświęcimia oddał za pomocą obrazowych sformułowań, które akurat w Niemczech zabrzmieć musiały szczególnie dosadnie. Zdaniem Walsera Auschwitz nie nadaje się do roli zrutynizowanej groźby, gotowego zawsze do zaaplikowania środka zastraszającego, ani też maczugi moralnej lub ćwiczenia obowiązkowego. Podobna rytualizacja niesie ze sobą jedynie puste frazesy. Jednak na jakie podejrzenia naraża się człowiek, gdy mówi, że Niemcy są teraz normalnym narodem i zwyczajnym społeczeństwem? – pytał Walser, stojąc przed zgromadzonymi we frankfurckim kościele św. Pawła przedstawicielami świata kultury, polityki i mediów.

1 2 3 4 5 6 następna strona

Polacy - Niemcy

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?