Czytelnia

Małżeństwo: reaktywacja

Maria Rogaczewska

Monika Waluś

Maria Rogaczewska, Monika Waluś, Po rewolucji seksualnej: małżeństwo?, WIĘŹ 2009 nr 11-12.

Sytuacja, w której para wszędzie ma być razem i każde doświadczenie ma być wspólne, wymusza na małżeństwie znacznie więcej niż kiedykolwiek oczekiwano w jakiejkolwiek epoce czy kulturze. Uważa się, że bogactwem pary heteroseksualnej ma być ich odmienność i wzajemna komplementarność, czyli fakt, że kobieta i mężczyzna są dla siebie nawzajem „innością”. Jednak nieustające wspólne bycie pary razem — z wykluczeniem bycia czasem w środowiskach tylko kobiecych czy tylko męskich — raczej nie sprzyja dostrzeganiu możliwego wspólnego mianownika.

Kobietę wciąż podświadomie ocenia się według tradycyjnych norm, a jednocześnie ma ona odpowiadać kanonowi nowoczesności i świetnie się poruszać w świecie męskim. Mężczyzna ma świetnie radzić sobie w męskim świecie i być otwartym na świat kobiecy. Wydaje się, że nigdy nie oczekiwano jednocześnie tak wiele zrozumienia od drugiej płci, tak małego dystansu, z jednoczesnym przyzwoleniem na coraz mniejszą ilość wzajemnego szacunku. Taka sytuacja oznacza presję na przystosowanie się do drugiej strony, czyli równanie do najmniejszego wspólnego mianownika. To znowu grozi realną utratą siebie za cenę pozornej bliskości. Bez uznania inności, tajemnicy i osobności drugiej (jakiejkolwiek) osoby, nie da się jej towarzyszyć. Małżeństwo oznacza zgodę na to, co nieznane w drugiej płci, w drugiej osobie. Także zgodę na ciągłe zmiany tej osoby, być może niezrozumiałe dla obojga.

Wiele bajek kończy się zapewnieniem: „I żyli długo i szczęśliwie”. Wbrew pozorom, nie musiało to być dziwne. W sytuacji, gdy role w małżeństwie były ściśle podzielone, wytyczone, podobnie jak sfera, w której małżeństwo żyło — liczba zaskakujących sytuacji, godzących w jedność małżeństwa, była nieduża i raczej przewidywalna. Dziś małżeństwo właściwie powinno wszystko ustalać na nowo, zaś ilość spraw niepewnych trudno przewidzieć — kwestia mieszkania, pracy obojga, podziału ról, liczby dzieci i sposobu ich wychowywania, sposobu spędzania wolnego czasu, religii, itd. Do tego dochodzi tzw. podział obowiązków domowych, wizja małżeństwa mniej lub bardziej partnerskiego, w różnych wariantach pożądana przez kobietę lub mężczyznę.

Nic już w małżeństwie nie jest oczywiste ani gwarantowane. Kiedyś nieraz sztywno uznawano za oczywiste pewne role kobiece i męskie, dziś raczej trzeba negocjować wszystko od początku, i to nie tylko na początku bycia razem. O ile kiedyś przyjmowano za naturalne istnienie pewnych etapów małżeństwa, o tyle dziś bardzo wydłuża się nieraz czas, zanim pojawią się dzieci, lub czas, w którym dzieci powinny już się usamodzielnić, ale z jakichś względów tego nie robią. Czas zbytniej bliskości, np. wspólnego mieszkania, z teściami jednej ze stron zazwyczaj również nie pomaga małżeństwu.

Podsumowując: dzisiejsze społeczeństwo jest bardzo dumne ze swej otwartości, powszechnego uświadomienia w sprawach seksualnych itd., jednak ma o wiele mniej realistyczne podejście do małżeństwa niż kiedyś. Kiedyś nie oczekiwano tak wiele od małżonka i małżeństwa — i jednocześnie bardziej je ceniono. Dziś wymaga się, by małżeństwo czyniło człowieka szczęśliwym — niejako automatycznie. Kiedy zaś szwankuje ów uszczęśliwiający aspekt małżeństwa, uznaje się je za nieudane. Przez setki lat takie podejście byłoby uznawane za pozbawione głębszego sensu, dziś może być to argumentem do rozwodu, mimo braku definicji owego „szczęścia”. Być może kiedyś bardziej uznawano, że po prostu warto być z kimś, a pasmo nieustającego uszczęśliwiania się nie było warunkiem decydującym?

Pęknięcie iluzji o absolutnej równości

Jednym z problemów życia wspólnego w dzisiejszych czasach jest także pęd do równości. Roszczenie radykalnej demokratyzacji dotyczy rodziny, małżeństwa, wykształcenia, itd., sugerując, że wszystko może być dla wszystkich, dostępne i możliwe. Tymczasem tak nie jest. Ani wyższe wykształcenie, ani praca, ani małżeństwo, ani posiadanie dzieci nie będzie dostępne dla wszystkich. Nigdy też nie było. Podobnie ryzykowne jest oczekiwanie, że wspólnotę dwojga osób można zdemokratyzować. Każda osoba może mieć przecież różne uzdolnienia, potrzeby, możliwości i ograniczenia. Nie da się z małżeństwa zrobić po prostu dobrej jednostki organizacyjnej, sprawnie zarządzanej, z wymiennymi rolami.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna strona

Małżeństwo: reaktywacja

Maria Rogaczewska

Monika Waluś

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?