Czytelnia

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Polska demokracja fasadowa, WIĘŹ 2003 nr 5.

Wystarczy spojrzeć pod tym kątem na ciąg wydarzeń towarzyszących nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, który wyłania się z tego, co wiemy z dotychczasowych dociekań nad wyjaśnieniem korupcyjnej propozycji Lwa Rywina. „Proces legislacyjny” przybrał formę kuriozalną: zainteresowani prowadzą negocjacje z przedstawicielami rządu, odbywa się gra nieczytelnych interesów, istotne przepisy pojawiają się, znikają i zmieniają formę nie wiadomo jak i z czyjej inicjatywy, a władze państwowe nawet specjalnie nie kryją się z tym, że jednym z istotnych celów jest walka z konkretną firmą. Także ustawa o biopaliwach powstaje w atmosferze zupełnie bezwstydnych walk pomiędzy grupami interesu, w których najwyższe instytucje państwowe oraz opinia publiczna służą jedynie jako instrumenty. To tylko najbardziej oczywiste przykłady z ostatnich miesięcy.

Polska wersja porozumienia „ponad podziałami”

Nie zamierzam idealizować współczesnych demokracji, które są dla nas wzorem — nawet jeśli nie w sensie konkretnych rozwiązań instytucjonalnych, to przynajmniej ogólnej sprawności funkcjonowania. Tam także — w Europie Zachodniej czy Ameryce Północnej — nie brak afer, przykładów cynizmu czy prywaty. Rzecz jednak zarówno w skali tych zjawisk, jak i w reakcji na nie — w sprawach jednostkowych i w kwestiach bardziej ogólnych. U nas trafnemu nieraz rozpoznaniu sytuacji nie towarzyszą zwykle ani spektakularne upadki skompromitowanych polityków (kończy się w najlepszym wypadku na czasowej kwarantannie), ani rzeczywiste uzdrowienie tych sfer, w których pojawiły się nieprawidłowości czy wręcz skandale. Najczęściej kończy się na bezradnym rozłożeniu rąk.

Owszem, czasem zdarza się, że politycy poczują się w obowiązku coś zrobić. Przykładem może być próba uregulowania finansowania partii politycznych. Przyjęto normującą te kwestie ustawę, która niewątpliwie utrudnia dopuszczanie się nieuczciwości. Wciąż jednak nie brak bardzo niepokojących sygnałów, świadczących o tym, że prawo stanowi fasadę, za którą nadużycia kwitną. Pobieżna, podjęta przez dziennikarzy „Polityki” próba wyrywkowej analizy — dostępnych, a jakże, w internecie — deklaracji majątkowych posłów ukazuje, że pełno w niej fikcji i zwykłych kłamstw, np. w wycenie deklarowanego majątku. Dziennikarze zauważyli z przekąsem, że nigdzie nie ma tak tanich mieszkań, jak w poselskich deklaracjach... Nie słychać też o tym, by ktokolwiek weryfikował zgodność posiadanego majątku z dochodami. A przecież bez tego cała jawność zamienia się w fikcję.

Nie brak też pogłosek, skądinąd niemożliwych do zweryfikowania, że za tą zachowującą pozory legalności fasadą kryje się przepływ już w pełni nielegalnych pieniędzy finansujących politykę. Wtajemniczeni wskazują na źródła tych funduszy, np. korupcję przy dużych prywatyzacjach czy obrocie miejskimi nieruchomościami. Pogłosek tych nikt nawet nie dementuje — ot, ktoś tam sobie coś mówi, nie ma się czym przejmować. Chciałoby się, żeby to były niecne plotki... Niepokojącym uprawdopodobnieniem tych krążących wieści jest jednak jawna już, korupcyjna praktyka przechodzenia wysokich urzędników państwowych decydujących o prywatyzacji, do firm, które sprywatyzowali. Wszyscy to widzą, nikt niczego nie sprawdza ani nawet nie komentuje.

Istnieje aż nadto powodów, by uznać, że klasa polityczna, a przynajmniej jej znacząca część stworzyła znakomicie funkcjonujące „porozumienie ponad podziałami”. Tam, gdzie pojawia się wspólny, grupowy interes, kończą się spektakularne spory i kłótnie, a zaczyna — chora współpraca. Opiera się ona zarówno na świadomości tegoż właśnie interesu grupowego, niemającego nic wspólnego z interesem publicznym, jak i na systemie „haków”, czyli mówiąc wprost — wzajemnym szantażowaniu się ujawnieniem kompromitujących faktów. Krótko mówiąc, polska wersja „porozumienia ponad podziałami” charakteryzuje się specyficznym rozumieniem dobra wspólnego — jest ono po prostu utożsamiane z osobistym interesem.

Złe instytucje, słabość obyczaju

Słabość i patologie polskiego państwa mają dwa aspekty: instytucjonalny i etyczno-obyczajowy. Ten pierwszy to zła konstrukcja wielu instytucji państwowych, niesprzyjająca wykonywaniu ich zasadniczych celów. Przykład z ostatnich dni: powszechnie krytykowane kasy chorych właśnie zastąpił Narodowy Fundusz Zdrowia, który będzie robił zupełnie to samo, tylko wedle wszelkiego prawdopodobieństwa gorzej, ponieważ tak ogromną, scentralizowaną instytucją nie sposób sprawnie zarządzać.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?