Czytelnia

Zbigniew Nosowski

Andrzej Friszke

Inka Słodkowska

Tomasz Wiścicki

Polskie ?biesy?? , Dyskutują: Inka Słodkowska, Andrzej Friszke, Tomasz Wiścicki i Zbigniew Nosowski, WIĘŻ 2002 nr 2.

Inka Słodkowska: Sprawa Maleszki poruszyła mnie bardzo osobiście, ponieważ byłam od samego początku w środowisku warszawskiego SKS. Nie podpisałam deklaracji, ale uczestniczyłam we wszystkich spotkaniach organizacyjnych SKS w Warszawie. Co więcej, w pierwszych zdaniach „spowiedzi” Maleszki , opublikowanej na łamach „Gazety Wyborczej”, jest mowa o wydarzeniu, które stanowiło moją inicjację opozycyjną. Wszystkie obecne teksty o początku studenckiego ruchu opozycyjnego zaczynają się od utworzenia krakowskiego SKS w maju 1977 roku. Tymczasem już wczesną wiosną 1976 roku, czyli jeszcze przed Czerwcem i założeniem KOR, miał miejsce ogólnopolski ruch w obronie dwóch studentów, Smykały ze Szczecina i Kruszyńskiego z Lublina, po relegowaniu obu ze studiów i uwięzieniu drugiego z nich. Na Uniwersytecie Warszawskim list protestacyjny w tej sprawie został podpisany przez siedemdziesięciu studentów.

Byłam wtedy na pierwszym roku socjologii UW. Dokładnie pamiętam, że 14 maja 1976 dziesięcioro sygnatariuszy tego listu z socjologii, i ja wśród nich, omawialiśmy sprawy związane z tym listem na spotkaniu w prywatnym mieszkaniu. Już następnego dnia zaczepiła mnie koleżanka z roku i rozpoczęła „zatroskanym tonem” rozmowę o tym, po co mam chodzić na takie spotkania, i czy nie zdaję sobie sprawy, że „daję się manipulować ludziom, którymi z kolei manipulują starzy wyjadacze”. Nie sądzę, żebyśmy o tym prywatnym spotkaniu z poprzedniego dnia komukolwiek opowiadali. Wygląda więc na to, że był wśród nas ktoś, kto doniósł. Może imponować sprawność działania SB: natychmiast po tym spotkaniu została uruchomiona ta koleżanka z roku, której rodzice zresztą byli wysoko postawieni w partyjnym establishmencie. Ale to nie jej zachowanie jest dla mnie smutne i bolesne — myślę zresztą, że ona była tylko czyimś nieświadomym narzędziem. Boli to, na co są wyraźne przesłanki w opisanym przeze mnie zdarzeniu — że w tym małym, bardzo ze sobą zżytym gronie, już wtedy był ktoś, kto donosił.

Agenci byli wśród nas

Z. Nosowski: Założenie wszystkich takich działań było jednak takie, że prawdopodobnie agent wśród nas jest, ale się tym nie przejmujemy i działamy otwarcie. W tym sensie sam fakt ujawnienia agenta nie powinien szokować — może być natomiast szokiem środowiskowym, że był nim akurat ten człowiek.

I. Słodkowska: Zawsze byłam przekonana, że SB wie wszystko, bo ma na to metody i wszędzie agentów, a jedyne, co można zrobić, to próbować ich przechytrzyć, kiedy i gdzie tylko się da. To była taka ciągła zabawa w ciuciubabkę: uważaliśmy na podsłuchy w domu i w telefonach, uważało się też na to, co się mówi i robi na zewnątrz, poza domem czy gronem przyjaciół. Wiadomo było, że jesteśmy infiltrowani, ale sama nie myślałam, że agent może być wśród nas. Aczkolwiek wśród moich przyjaciół z tamtego czasu są tacy, którzy teraz mówią, że od początku byli przekonani o obecności donosiciela w naszym gronie.

Przede mną to pytanie stanęło dopiero kilka lat temu, kiedy pojawiła się kwestia lustracji. Wówczas pewne wydarzenia — między innymi to już przeze mnie wspomniane — zaczęły budzić we mnie wątpliwości i zdziwienie. Mimo pełnej otwartości działania były pewne sprawy, spotkania, rozmowy, o których wiedzieli tylko nieliczni, bliscy przyjaciele, a jednak były one też znane przesłuchującemu mnie ubekowi. Jemu łatwo było dowiedzieć się, kto powiesił na ścianie w Instytucie Socjologii bezdebitowy wiersz opozycyjnego poety, bo pewnie każdy na socjologii to wiedział. Ale jeżeli on powtarzał mi, co się mówiło w gronie pięciu zaprzyjaźnionych osób w prywatnym mieszkaniu, to albo był tam doskonały podsłuch, albo ktoś z uczestników tego spotkania był agentem.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna strona

Zbigniew Nosowski

Andrzej Friszke

Inka Słodkowska

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?