Czytelnia

Zbigniew Nosowski

Andrzej Friszke

Inka Słodkowska

Tomasz Wiścicki

Polskie ?biesy?? , Dyskutują: Inka Słodkowska, Andrzej Friszke, Tomasz Wiścicki i Zbigniew Nosowski, WIĘŻ 2002 nr 2.

Byliśmy na tych samych studiach, ale nawet trudno mówić, żebyśmy utrzymywali stosunki towarzyskie. Nie mam złudzeń i przekonana jestem, że do obowiązków takiego funkcjonariusza SZSP należało udzielać wyczerpującej odpowiedzi, kiedy go zapytano „po linii organizacyjnej”, kto rozprowadza podziemne wydawnictwa albo zbiera podpisy pod petycjami protestacyjnymi. Ale to były kwestie raczej powszechnie znane, bo działaliśmy jawnie, więc dopiero, aby wiedzieć, o czym mówimy w prywatnych domach, potrzebni byli tajni agenci, tacy jak Maleszka.

T. Wiścicki: Nie miałem wprawdzie nic wspólnego z opozycją przedsierpniową, natomiast po Sierpniu, a zwłaszcza od stanu wojennego miałem trochę z tym do czynienia. Wiedzieliśmy, że jacyś agenci są, ale zachowywaliśmy się tak, jakby ich nie było. Oczywistym szokiem jest ujawnienie, że donosicielem okazał się kolega X, z którym się coś drukowało, piło piwo, opowiadało dowcipy. Ten szok polega na tym, że ten agent — przedstawiciel jakiejś anonimowej grupy — nagle przybiera twarz konkretnego człowieka, w dodatku takiego, którego dziesiątki, setki czy tysiące ludzi znały i kojarzyły z opozycją. Tworzy to sytuację z gruntu odmienną: pojawił się agent z twarzą, i to dobrze znaną.

Wcześniej, przed Lesławem Maleszką, ujawniona została cała seria agentów — kilkadziesiąt osób na liście ministra Macierewicza i praktycznie te same nazwiska na takiej samej liście sporządzonej przez ministra Milczanowskiego, opublikowanej później w „Gazecie Polskiej”. Oczywiście na tych listach były postacie bardzo różne, a tutaj mamy jedną, konkretną, bardzo wyrazistą, powszechnie znaną z imienia i nazwiska, przez wielu darzoną wielkim szacunkiem. Była też sprawa Zdzisława Najdera. Pewne osoby zostały de facto ujawnione w książce „Konfidenci są wśród nas”, choć nazwiska tam nie padają. Wreszcie szereg agentów ujawniono przy okazji lustracji. Jednak prawie nikt się nie przyznał — Zdzisław Najder należał do bardzo nielicznych. Okazało się, że moralne koszty ponieśli tylko ci nieliczni, którzy się przyznali, pomijając oczywiście tych, którzy byli związani z komunistyczną władzą i o swojej dawnej współpracy mówią dziś z dumą. Właściwie wszyscy ci dawni opozycjoniści, którzy mimo wszystko — nawet pomimo niekorzystnych dla nich wyroków sądu lustracyjnego, skądinąd nader powściągliwego — zaprzeczali współpracy z SB, na tym wygrywali.

Oczywiście nie jest to sytuacja klarowna moralnie, ale jest w tym pewna logika. Aby mógł nastąpić wstrząs, aby te „biesy” mogły się ujawnić, agent musi okazać minimum dobrej woli: przyznać się. Jeżeli domniemany agent powie „oni wszyscy kłamią, ja nie powiem ani słowa”, to wówczas będziemy wiedzieć tylko tyle, że X jest posądzany o to, że jest agentem. Z pewnością to nie jest sprawiedliwe.

Z. Nosowski: Ale takie przyznanie się jest jakoś wyzwalające, pozwala sytuację klarownie określić pod względem moralnym.

T. Wiścicki: Tak, obyśmy tylko pamiętali, że po pierwsze — ileś osób nie zostało i nigdy nie zostanie ujawnionych, bo papiery zostały zniszczone, a po drugie są tacy, którzy zostali ujawnieni, ale spłynęło to po nich jak woda po kaczce. Obyśmy nie ulegli pokusie myślenia, że oto Maleszka jest głównym agentem PRL. Było paru innych, którzy po prostu kłamią, niektórzy z nich nie żyją i do końca swoich dni wszystkiego się wypierali.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna strona

Zbigniew Nosowski

Andrzej Friszke

Inka Słodkowska

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?