Czytelnia

Katarzyna Jabłońska

Katarzyna Jabłońska, Pomiędzy, WIĘŹ 2007 nr 10.

Ostatnie dwa lata to ważny dla niej czas — dostała się na wymarzone studia, na psychologię i... spotkała Krzysztofa. Są ze sobą już półtora roku. Poznali się na studiach, razem mieszkają na stancji. Lubię na nich patrzeć. Krzyś jest opiekuńczy, ale też trochę szalony — mam wrażenie, że dobrze jest przy nim być kobietą.

Zapytałam niedawno Iwonę, czy Krzyś wie. — Jak będę chciała o tym z tobą porozmawiać, przyjdę do ciebie — odpowiedziała. Nie, nie poczułam się dotknięta. Jeśli ja mam prawo pytać, ona ma prawo odmawiać odpowiedzi — tego wymaga uczciwość w relacjach nie tylko rodziców i ich dorosłych dzieci, ale w ogóle między dorosłymi.

Oczywiście, że się cieszę — Iwona wygląda na szczęśliwą. Wymarzone studia, Krzyś — właśnie są w Dublinie, zarabiają na kolejny rok studiów i na włóczęgę po Irlandii. Bardzo się cieszę, jednak lęk nie minął, gdzieś się przyczaił i czasami odzywa się z wielką mocą. Boję się, że tamto może wrócić, że Iwona znowu będzie cierpiała. Nie ma dnia bez lęku. Tych kilku lat dla nas, a dla Iwony pewnie pomnożonych przez dwa, nie da się wyciąć jak wyrostka robaczkowego.

Homoseksualizm dziecka oznacza dla rodzica cierpienie. Wcale jednak nie dlatego, że moje dziecko jest gorsze od tych heteroseksualnych. NIE!!! Iwona nie jest z powodu swoich homoseksualnych skłonności mniej przeze mnie kochana czy mniej wartościowa w moich oczach. Nic z tych rzeczy. Boję się o nią, tak jak boi się rodzic dziecka, które się jąka czy ma jedną nogę krótszą. Boję się, ponieważ z obserwacji wiem, że niemal każda inność postrzegana jest albo jako zagrożenie, albo jako coś gorszego. Innym, z różnych powodów, zazwyczaj bywa trudniej. Nie popieram „parad równości” — nie podoba mi się obnoszenie się ze swoją seksualnością, rozumiem jednak, że człowiek, który odkrył w sobie homoseksualne skłonności, zwłaszcza jeśli ich nie akceptuje, zmuszony jest żyć w dwóch światach, musi się kamuflować, nieustannie ze sobą walczyć.

Bohaterka Nicole Müller tak to określa: Cierp, ale w ciszy, proszę. Krzycz z bólu, ale szanuj nasze uszy. Bądź tak dobra. Jeśli już musisz być homoseksualistką, to bądź nią z łaski swojej we własnych czterech ścianach.

— Widzi pani, mówi tłumiąc szloch Maria, tak bardzo się boję, bo wiem, że te słowa mogłyby być losem Iwony... Boję się również dlatego, ponieważ jestem głęboko przekonana, że najlepszym środowiskiem życia dla człowieka, miejscem, gdzie ma szansę być szczęśliwy — jest rodzina. Świadomość, że Iwona być może nigdy nie będzie miała swojej rodziny, że nie doświadczy macierzyństwa, napawała mnie bólem. Tu naprawdę nie chodziło o nas z mężem, my już mamy wnuki. Chodziło o samą Iwonę, o to, że być może nie będzie miała tej cudownej szansy przeżycia narodzin swojego dziecka, czasu, kiedy ono jest w niej...

Iwona nie wie, że zgodziłam się na tę rozmowę. Wolałabym, żeby jej nie przeczytała — za nic nie chciałabym obciążać jej swoim lękiem i bólem. Jest bardzo wrażliwa, na pewno czułaby się za ten mój lęk i ból odpowiedzialna. A przecież nie jest odpowiedzialna — to koszt uboczny miłości.

Zazębiające się zbiory

Wiedziałem od początku, to znaczy od chwili, kiedy Mikołaj powiedział Hance — mówi Paweł. Dlaczego powiedział żonie, a nie mnie? Oni tak sobie między nami wybrali: Maciek, nasz starszy syn — mnie, a Mikołaj — Hankę. Pamiętam, jak niespełna dwuletni Maciek obudził się kiedyś w nocy i mnie wołał, wstała do niego Hanka, a on na to: przecież wołałem tatę. Próbowaliśmy, oczywiście, jakoś te relacje równoważyć, w końcu jednak, z racji charakterów i zainteresowań: my z Maćkiem mieliśmy swój świat żaglówek, paralotni i rowerowych rajdów, a Hanka z Mikołajem swoją operę, podróże i coroczne piesze pielgrzymki do Częstochowy. Staraliśmy się, aby chociaż od czasu do czasu te nasze szlaki się przecinały.

W przeciwieństwie do Hanki zareagowałem dość spokojne. Ona natychmiast chciała coś robić, była zrozpaczona i przestraszona. Ja uważałem, że gwałtowne ruchy nic tu nie zmienią. Mikołaj był w trudnym wieku — to było jakieś sześć lat temu, czyli miał czternaście lat. Oboje wiedzieliśmy, że zakazy i nakazy nie są żadnym rozwiązaniem, mogą jedynie sprawić, że go stracimy, że może zacząć robić rzeczy, których potem będzie żałował. Oczywiście, wyznaczaliśmy mu granice, ale przecież tak robią wszyscy rodzice, sytuacja Mikołaja na tle jego kolegów i koleżanek — tych wokół niego zawsze było więcej — chyba się specjalnie nie wyróżniała.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 następna strona

Katarzyna Jabłońska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?