Czytelnia

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Małgorzata Wałejko, Silny potrzebuje słabego, WIĘŹ 2009 nr 7.

Człowiek naocznie słaby w niezawodny sposób konfrontuje nas z naszą słabością. Jest to prawdziwie terapeutyczne doświadczenie wobec częstej tendencji do kreowania się na mocarzy wolnych od cierpień i wad. Starzejący się ojciec, wymagający nierzadko trudnej opieki i sporej dozy cierpliwości, upokarza nasze ego, ilekroć nie udaje się nam sprostać miłości. Niechybnie dostrzegamy swoje ograniczenia, ale i uczymy się je pokonywać, co daje wzrost. W ten sposób słabość drugiego jest najlepszym naszym sprawdzianem, miejscem — jak mówił Zbigniew Nosowski — weryfikacji wzniosłych deklaracji, sprawdzania wielkich haseł w codzienności.

Prof. Chudy opowiadał kiedyś, jak poprosił dwóch nieco podchmielonych panów, aby wnieśli go, wraz z wózkiem, na wysokie schody. Gdy podziękował, oni obaj podziękowali jemu jeszcze żarliwiej. „Oni dziękowali, że mogli pomóc. Że dałem im szansę zrobić coś, co w powoli zapominanym języku nosi nazwę dobrego uczynku”.

Kontakt ze słabym pomaga nam być sobą, wyzbyć się masek. Uczymy się bycia sobą od naszych niepełnosprawnych przyjaciół. A to z kolei lekcja, że w dobrych relacjach nie da się pominąć słabości, ponieważ one domagają się prawdy o nas, która — dopiero kiedy odsłonięta — może być przygarnięta i pokochana.

Nasze własne osłabnięcie również wiele może nam powiedzieć o nas samych. Młoda Żydówka, Etty Hillesum, w liście napisanym w obozie koncentracyjnym opowiada o osobach, które znalazły się w tych nieludzkich warunkach:

„Dobrze wykuty pancerz ze statusu poważania i majątku rozpadł się na kawałki i została im teraz ostatnia koszula człowieczeństwa. Stoją na pustej przestrzeni, zamkniętej między niebem a ziemią. Muszą ją sami wypełnić potencjałem, który znajduje się w ich wnętrzu — na zewnątrz niczego nie znajdują. Teraz dostrzegasz, że w życiu nie wystarczy być jedynie zręcznym politykiem lub utalentowanym artystą. W obliczu skrajnej nędzy życie stawia nam całkiem inne wymagania. Tak, nasze najbardziej podstawowe ludzkie wartości są tu istotnie poddane próbom”.

Filozof Robert Spaemann uważa, że nasze życie w czasie jest już „umieraniem w sensie konieczności oddawania. Czas zabiera nam stopniowo świat, więcej — nas samych”. W tym znaczeniu trudności, rozstania, starość miałyby być szkołą „ubogich w duchu”, szkołą oddawania tego, co przypadłościowe, co „dodatkowe” i krystalizacji tego, co jest dla nas w życiu jego nieutracalną istotą.

„Jeśli oddanie jest właściwym sprawdzianem rzeczywistego posiadania — pisze Spaemann — wówczas śmierć jest najwyższą formą actus humanus”. Śmierć jest kondensacją słabości, finalnym ogołoceniem i wtedy okazuje się, jaki jest stan naszego rzeczywistego posiadania — czy określało nas to, co umiera, czy to, co nieśmiertelne.

Ks. Leszek Woroniecki mówił w czasie sympozjum, że obecność człowieka zdrowego przy łóżku umierającego wyzwala w pierwszym potrzebę życiowego bilansu — usilne pytanie o sens swojego życia, o to, kim jestem, dokąd idę, czy naprawdę kochałem i kocham. O ile obie strony nie próbują zakłamać sytuacji umierania, istnieje możliwość trudnego i prawdziwego dialogu, który pozwala dojrzewać. Moment największej słabości bliskiej osoby, jej przejścia przez śmierć, „wnosząc — pisał prof. Chudy — w nasze życie osamotnienie, może nas obdarować jednocześnie sensem naszego własnego umierania”.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 następna strona

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?