Czytelnia

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Marek Rymsza

Skrajnie twórcza działalność, Dyskutują: Marek Liciński, Krzysztof Liszcz i Marek Rymsza, WIĘŹ 2009 nr 7.

WIĘŹ: Otwiera się tu przestrzeń dla każdego z nas. A wielu z nas chciałoby coś robić dla innych, tylko nie bardzo wie, jak się do tego zabrać?

Liciński: Skoro radzę sobie lepiej od sąsiada, który jest w kryzysie, to mogę mu pomagać na różne sposoby. Mogę zaproponować mu pomoc w opiece nad jego dziećmi, zapraszać je na działkę w niedzielę czy na część wakacji. Mogę im zaproponować wspólne odrabianie lekcji ze swoimi dziećmi itd. To też naturalna droga do stania się rodziną zastępczą dla dzieci sąsiada czy krewnego. Sam przez parę lat zajmowałem się dziećmi swojej przyjaciółki, która chorowała na raka. Gdy się z tego wydźwignęła, dzieci po prostu do niej wróciły.

Rymsza: Takie postawy powinny być wzmacniane nie tylko przez najbliższe otoczenie, ale przez cały system publiczny. Osobom podejmującym działania na rzecz innych powinno się pomagać na wszelkie możliwe sposoby — bo oni „produkują” dobro.

WIĘŹ: Państwo Liszczowie z racji tego, że przyjęli do siebie czwórkę dzieci z zespołem FAS (alkoholowy zespół płodowy), nie mają żadnych profitów ani udogodnień.

Liszcz: Udogodnień rzeczywiście nie mamy, ale jeśli chodzi o profity, to jest ich wiele. Kontakt z czwórką naszych dzieci to szczególne doświadczenie ich podwójności: braku i nieszczęścia oraz geniuszu i radości. W dzieciakach z zespołem FAS jest jakaś zagadka, która dotyczy ich przeszłości, również tej prenatalnej. Zagadka, którą muszą rozwiązać. Prowadzą jakby dwie księgowości — mają dwóch ojców i dwie mamy. Podczas naszej ostatniej wigilii nasza ośmioletnia zastępcza córka usiadła mi na kolanach i mówi: wiesz, tatusiu, modlę się za naszą rodzinę. Myślę sobie: no fajnie. A tu za chwilę przecinek i córka kontynuuje: za tatę Józefa, za mamę Krysię... Mówi to będąc w moich objęciach. Ile w niej otwarcia na mnie, że pokazuje mi swoje najskrytsze pragnienia i tęsknoty. W wszystkich tych dzieciach bardzo widoczna jest zraniona ludzka kondycja. Coś mnie pcha, żeby i swoim dzieciom, i innym rodzicom pokazywać to wydobywające się z tego zranienia światło.

WIĘŹ: Jak się nauczyć patrzeć w taki sposób?

Liszcz: Nasza upośledzona w stopniu umiarkowanym córka oznajmiła nam niedawno z radością: wreszcie opanowałam tabliczkę mnożenia. Zachęcona do prezentacji swoich umiejętności recytuje: jeden razy jeden — jeden, jeden razy dwa — dwa, jeden razy trzy — trzy, jeden razy cztery — cztery, jeden razy pięć — sześć. Można się z tego wyśmiać, wykpić. Ale można też ucieszyć się tym, że ona sama o sobie pomyślała: wiem, umiem, nauczyłam się. I pokazała, gdzie jeszcze można szukać z nią możliwości rozwoju. Szkoła nie jest w stanie tego zrobić. My musimy ludziom w różny sposób słabym dać dostęp do pierwszego sukcesu i do zobaczenia w naszych oczach zachwytu ich osiągnięciem.

WIĘŹ: Zawsze w takich sytuacjach potrafi się Pan zachwycić?

Liszcz: Oczywiście, że nie zawsze. To wymaga autorefleksji. Córka mnie zawstydziła, że ja nie od razu jej sukces z tabliczką mnożenia potrafiłem przyjąć jako coś bardzo cennego. Jakoś zareagowałem, ale nie wiem, czy byłem przekonujący. Nie tylko im, ale też i nam trzeba nie udawania, tylko rzeczywistego bycia tam, gdzie są oni.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 następna strona

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Marek Rymsza

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?