Czytelnia

Katarzyna Jabłońska

Skutki uboczne pomagania, Z Markiem Licińskim rozmawia Katarzyna Jabłońska, WIĘŹ 2008 nr 4-5.

Przez wiele lat margines społeczny szacowany był na 2-3% całego społeczeństwa i ograniczał się do ludzi, którzy od wielu pokoleń nie radzili sobie z podstawowymi problemami życiowymi. Ich problemy i dysfunkcje kumulują się z pokolenia na pokolenie. Dorośli zwykle nie pracują, żyją z kradzieży, zasiłków pomocy społecznej, wyłudzeń, pokątnego handlu. Są biedni, schorowani, rzadko trzeźwi, pogardzani i odrzucani przez otoczenie. Na co dzień radzą sobie często przy pomocy alkoholu, kłamstwa, przemocy. Żyją z dnia na dzień, pozbawieni jakichkolwiek realnych perspektyw życiowych. Nie znają i nie korzystają ze swoich praw. Ich dzieci pozostawione same sobie szybko wypadają ze szkół. Zwykle wtedy trafiają do domów dziecka i zakładów resocjalizacyjnych, skąd w wieku około 20 lat wracają do domu jako alkoholicy i zawodowi przestępcy, by kontynuować „tradycję rodzinną”. Rozwiązywanie problemów tych ludzi jest bardzo trudne. Póki stanowili oni 2-3% społeczeństwa, problem nie miał tak szerokiego wymiaru społecznego. W latach dziewięćdziesiątych procent ludzi wykluczonych społecznie wzrósł jednak do 20-25%. Bardzo wielu ludzi straciło pracę i nie potrafiło dostosować się do gospodarki rynkowej oraz zmniejszonego patronatu państwa. Rodziny te ulegają stopniowej degradacji. Demoralizują je też bierne formy pomocy społecznej, zwykle sprowadzające się do zasiłków. Nie widząc dla siebie żadnych perspektyw życiowych, pogrążają się w poczuciu krzywdy, bezradności i apatii. Dzieci w tych rodzinach wyrastają w atmosferze braku perspektyw, niemożności, roszczeń.

— Znajdą się tacy, którzy nie zechcą brać na siebie współodpowiedzialności za rozwiązywanie problemów ludzi wykluczonych i wskażą inne rozwiązanie tego problemu — izolację takich osób.

— W wielu miejscach na świecie przećwiczono ten model w przekonaniu, że służy wspólnemu dobru. Tworzono więc dla najzdolniejszych czy najbogatszych odpowiednie miejsca, a najsłabszych zamykano w gettach, gdzieś na obrzeżu miast, pozostawiając ich samym sobie lub co najwyżej jakimś filantropijnym działaniom. Okazało się jednak, że takie skupiska stają się ogromnym zagrożeniem dla całej reszty. Wniosek z tego — znowu wynikający z pragmatyki — że społeczne problemy skutecznie rozwiązuje się raczej przez integrację niż przez wykluczenie. Wzajemna pomoc i solidarność nie tylko działają terapeutycznie, ale przynoszą wymierne skutki.

Moje osobiste wartości są dość liberalne, nie oczekuję, żeby ludzie mieli po równo. Jest to nie tylko nieosiągalna utopia, ale wydaje mi się to niesprawiedliwe i niedobre dla ludzi. Ważne jest jednak, żeby na starcie życia mieli porównywalne szanse. W związku z tym mój sprzeciw i protest budzą takie systemy społeczne, taki sposób funkcjonowania instytucji, taki dostęp do podstawowych świadczeń gwarantowanych konstytucją czy różnymi ustawami, który wiele osób niejako z góry skazuje na to, że stają się ludźmi drugiej czy trzeciej kategorii. Nie korzystają ze swoich uprawnień i zwykle ich nie znają.

Co w takim razie podpowiedziałby Pan komuś, kto chciałby na miarę swoich skromnych często możliwości włączyć się w pomoc ludziom wykluczonym ?

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Katarzyna Jabłońska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?