Czytelnia
Stanisława Grabska, Spór o miejsce kobiety w Kościele i społeczeństwie, WIĘŹ 1993 nr 1.
W opinii tradycjonalistów Kościół poszedł w czasie Soboru i po Soborze zbyt daleko w dopuszczaniu świeckich do głosu i do współdecydowania w wielu sprawach całej społeczności, a także w równouprawnieniu kobiet. W ich mniemaniu kobieta jest równa wobec Boga w możliwości osiągania świętości, ale jest przez naturę limitowana do zadań żony i matki. To natura, a nie skutek grzechu pierworodnego, który należy przezwyciężać, czyni ją zależną w rodzinie, której głową jest mąż, i natura każe jej także w społeczeństwie odgrywać role czysto kobiece związane z opiekuństwem, z wychowaniem dzieci, troską o dom. Ich zdaniem, z natury istnieją cechy męskie – odwaga, inicjatywa, rozum, twórczość – oraz cechy kobiece – łagodność, posłuszeństwo, opiekuńczość. Ponieważ ruchy tradycjonalistyczne są często zarazem fundamentalistyczne i Biblię odczytują dosłownie, uważają, że potwierdza ona status zależny kobiety. Ich zdaniem Biblia wzmacnia to, co wynika z natury, oskarżeniem, że to Ewa jest przyczyną upadku w grzech pierworodny i słusznie za to cierpi poddaństwo i bóle rodzenia. Zbawienie przyniesione przez Jezusa Chrystusa nie zmniejsza, ich zdaniem, społecznych skutków grzechu. Kobietę cenią oni jako dziewicę i jako matkę. Jednej i drugiej należy się cześć, szacunek i opieka. Natomiast równouprawnienie uważają za coś, co powoduje, że kobieta przestanie być kobietą, a rodzina się rozpadnie.
Wydaje się, że wielu księży w Polsce i wielu mężczyzn – nie tylko wśród ludzi niewykształconych – marzy po cichu o takim właśnie tradycyjnym układzie świata i rodziny. Nowy bowiem, partnerski układ w rodzinie zmusza także mężczyznę – nie tylko kobietę – do większego wysiłku, nie tylko w pracy zarobkowej, ale i na terenie domu. Księdzu zaś, nauczonemu, że ma rządzić parafią, traktowanie kobiet z góry ułatwia to rządzenie. Obserwując jednak młode małżeństwa, mam nadzieję, że model rodziny zmierza w kierunku rodziny partnerskiej, a młodzi mężczyźni zaczynają odkrywać urok ojcostwa i pracy w domu.
Przyjrzyjmy się z kolei argumentacji Magisterium Kościoła. Odwołuje się ono nie do natury kobiety i mężczyzny, a raczej do natury Kościoła. Kościół jako Lud Boży jest wspólnotą wierzących w Jezusa. Nie ma w nim mężczyzny i niewiasty, ale wszyscy są kimś jednym w Chrystusie. Lud ten ma strukturę hierarchiczną, w której posługiwanie biskupów i kapłanów ma służyć całej społeczności w tym, co tyczy świętości, misterium liturgicznego, wierności wobec Objawienia w wierze i obyczajach. Tę rolę – zdaniem papieża – Pan Jezus powierzył samym mężczyznom. Oni też tylko byli w Kościele apostołami, starszymi i biskupami. Tak więc zarezerwowanie kapłaństwa dla samych mężczyzn dzieje się z woli Pana Jezusa, a więc z woli Bożej. Kapłaństwo zaś służebne nie jest zawodem jak inne zawody w życiu świeckim, lecz sam Bóg wybiera do kapłaństwa, tak w Starym Testamencie, gdzie wybrał jedno pokolenie – lewitów, jak w Nowym, w którym wybrał Dwunastu, a ci wybierali swych następców. Tak więc Bóg daje powołanie, a do biskupów należy stwierdzenie, na ile to możliwe, czy dany człowiek ma powołanie, oraz udzielenie mu święceń dla uzyskania pomocy Ducha Świętego w pełnieniu funkcji. Nie można się tej roli domagać na zasadzie równości społecznej. Należy natomiast przemyśleć udział kobiet w nauczaniu i pracach Kościoła i bardziej je dowartościować w życiu wspólnoty kościelnej. Dlatego też Kościół otwiera możliwości pracy katechetycznej, studium teologicznego i różnych funkcji organizacyjnych i społecznych w parafiach.