Czytelnia

Kobieta

Joanna Petry Mroczkowska

Joanna Petry Mroczkowska

Sprzeciw wobec Wielkiej Siostry

Amerykański ruch kobiecy wkroczył do historii w połowie ubiegłego stulecia. Choć domaganie się prawa do głosowania, posiadania majątku, dostępu do kształcenia itp., czyli walka o zrównanie praw kobiet z prawami mężczyzn, nie wydaje się dzisiaj żądaniem wygórowanym ani sprzecznym ze sprawiedliwością społeczną, proces ten trwał dziesiątki lat i wobec sprzeciwu establishmentu wymagał od kobiet dużej determinacji. Po definitywnym uzyskaniu prawa do głosowania w 1920 roku pozostała kwestia wprowadzania równouprawnienia do praktyki życia publicznego.

W ostatnich dziesięcioleciach, chociaż w przekonaniu przytłaczającej większości kobiet i mężczyzn instytucjonalne bariery ograniczające aspi¬racje kobiet zostały obalone i wydawałoby się, że ruch kobiecy można uznać za należący do przeszłości, do głosu doszedł bardzo bojowy, radykalny feminizm „nowej fali”. Dziś problem polega na tym, że ten nurt feminizmu poszedł tak daleko, że stracił więź z milionami kobiet, o których interesy miał się rzekomo upominać. Stał się – zdaniem ogromnej liczby krytyków, reprezentujących wiele różnych orientacji i środowisk – elitarny, pseudonaukowy, fanatyczny, społecznie szkod¬liwy, w najlepszym przypadku śmiechu wart. Przeciw ekscentrycznemu ultrafeminizmowi ostro występują też kobiety, które siebie uważają za feministki w klasycznym tego słowa znaczeniu. Ta tendencja tak irytuje radykalne feministki, że niekiedy oponentkom odmawiają wręcz prawa do przynależności do grona kobiet.

Jak twierdzi profesor Christina Hoff Sommers (w wydanej parę lat temu książce „Kto ukradł feminizm. Jak kobiety zdradziły kobiety”1), klasyczny amerykański „feminizm równouprawnienia” (equity feminism) ćwierć wieku temu został odsunięty na bok przez szczególnie bojowy, radykalny „feminizm żeński” (gender feminism). Zasadnicze jest tu trudne do oddania w języku polskim rozróżnienie sex i gender. Podczas gdy sex (płeć) jest kategorią wyłącznie biologiczną, gender (rodzaj) odnosi się do ról narzuconych – jak podkreślają feministki – przez patriarchalnie zorientowaną rzeczywistość społeczną, gdy tymczasem role mężczyzn i kobiet są w swojej istocie identyczne. (Radykalne feministki nie widzą, niestety, sprzeczności między powyższą opinią a innym swoim dogmatem zakładającym, że mężczyźni są zawsze seksualnymi agresorami, a kobie¬ty jedynie ofiarami.) A ponieważ radykalny egalitaryzm – jak zauważa Robert Bork w „Staczając się ku Gomorze”2 – zawsze nienawidzi hierar¬chii, jego wyznawcy szczególny atak przypuszczają na instytucje ze swej natury hierarchiczne. Dlatego feministki są przeciw burżuazji, przeciw kapitalizmowi, przeciw rodzinie, przeciw religii, przeciw intelektualiz¬mowi.

W co każą wierzyć radykalne feministki

Tak pojmowany feminizm ma – jak marksizm, twierdzą niektórzy – ¬jedną naczelną zasadę i tłumaczy nią dosłownie wszystko. Zasadą tą jest ucisk kobiet. Swoją rolę w zmianie dotychczasowego pojmowania świata i świadomości społecznej feministki tej frakcji przyrównują do rewolucji kopernikańskiej, a swoje energiczne wysiłki – do szturmu na Bastylię. (Nie chodzi – jak w feminizmie klasycznym – o reformy, ale radykalny przewrót, diametralne przewartościowanie dotychczasowego systemu.) Szturm przynosi rezultaty – podczas gdy na początku lat siedemdzie¬siątych istniało tylko kilkanaście uniwersyteckich kierunków dotyczących wyłącznie kobiecej problematyki, na początku lat dziewięćdziesiątych by¬ły ich setki. Chociaż dzisiaj wyraźnie tracą na popularności, krytykowane za propagowanie feministycznej ideologii (pierwszoplanowym zadaniem było wyrabianie w tysiącach młodych kobiet przekonania, że są ofiarami, oraz wywołanie ich „słusznego gniewu wobec agresorów”, czyli frustracji i nienawiści), w latach triumfu zyskały one status dyscypliny akade¬mickiej.

Studia kobiece uczyły, że dotychczasowy stan nauki jest wytworem męskiej chęci dominowania – chodzi tu o białego mężczyznę reprezen¬tującego patriarchalną, dekadencką kulturę zachodnią. Pod sztandarem modnej ostatnio wielokulturowości feministki te zakładały sformułowanie „kobiecocentrycznej” historii, likwidującej dotychczasową męską perspek¬tywę. Historia pojmowana jako his story powinna być zastąpiona przez her story. Zmaskulinizowaną historię wojen, polityki, a także nauki nale¬ży zastąpić uczeniem historii społecznej. Kobiety winny być reprezento¬wane w 50% – zgodnie z liczebnym udziałem w światowej populacji. Doprowadza to do takich – cytowanych przez Hoff Sommers – absurdów, jak fakt, że w jednym z podręczników mówi się więcej o kobiecie astronomie, która w XIX wieku odkryła kometę, niż o Albercie Einsteinie. W naukach ścisłych „nowe feministki” widzą skutki „fallocentrycznej orientacji” polegającej na hołdowaniu logice i racjonalności. Męski nacisk na osiągnięcia i obiektywizm jest zawadą na drodze postępu. Istnieją natomiast typowo kobiece formy poznania. W odróżnieniu od męskiego patriarchalnego, wąskiego i pionowego – kobiece poznanie jest poziome, więziowe, inkluzywne. Feministyczne autorytety tej frakcji na forum naukowym starały się udowodnić tezę, że nauki ścisłe są schedą wstecz¬nej, burżuazyjnej, chrześcijańskiej doby i praktycznie nie różnią się od imperializmu, z jego systemem poznawczym zatrutym jadem seksizmu i rasizmu. Seksizm, analogicznie do rasizmu, polega na „tworzeniu nieuzasadnionych różnic w traktowaniu przedstawicieli różnych płci w słowie lub czynie”. Wynikiem konsekwentnego potępienia seksizmu może być społeczeństwo nie zwracające uwagi na różnice płci (w „idealnym” przypadku wszyscy są obojnakami), bądź społeczeństwo seksualnie różnorodne, w którym wszelkie zachowania seksualne będą miały jed¬nakową rację bytu. Rezultatem takiego rozumowania jest argument, że preferowanie heteroseksualizmu jest formą seksizmu.

W podobnym klimacie dokonywały się także próby feministycznej rewizji teologii, po uprzedniej zmianie jej nazwy na tealogię. I tu, jak w innych dziedzinach, chodzi o całkowite przewartościowanie, powtórze¬nie znanego właśnie z biblijnej Księgi Rodzaju aktu pierwotnego nazwania wszystkich rzeczy i zjawisk. W formie skrajnej stanowi to odrzucenie tradycyjnych religii. Profesor Joyce Little, teolog z Houston, zajmując się tą tematyką w pracy „Kościół i wojna kultur”3 rozwija tezę, iż taki feminizm ze swego założenia rozbieżny jest z wiarą chrześci¬jańską. Warto tu przy okazji. wspomnieć, że w kręgach feministycznych obserwuje się ostatnio renesans witchcraft, czarnej magii z jej centralną postacią bogini-czarownicy.

Feministyczna krytyka patriarchalnych aspektów tradycji judeo¬chrześcijańskiej i zabiegi o zastąpienie dotychczasowego języka – no¬wym, „inkluzywnym”, doprowadziły do unikania przez teologów określeń specyficznych pod względem rodzaju gramatycznego, jak np. Bóg Ojciec, czy innych metafor związanych z rodziną. Przekształcenie Boga Ojca w Boga Rodzica – jak zauważa Dana Mack w książce „Napaść na rodzi¬cielstwo”4 powoduje raczej skojarzenie z tą funkcją, której w obecnych latach konsekwentnie odbiera się wszelki autorytet i władzę. Pośrednio pociąga to za sobą także usunięcie z pola widzenia chrześcijańskiego symbolu pokuty i poświęcenia, jakim jest krzyż. Cytowany przez Mack profesor University of Chicago Don Browning twierdzi, że o krzyżu mówi się coraz mniej w dyskusjach wśród chrześcijan, gdyż właśnie feministki uznały, że w tradycyjnej teologii symbolem tym usprawiedliwiano „ge¬stalt wyzysku”. W rozdziale „Poza chrystolatrią: świat bez modeli” w swo¬jej głośnej książce „Poza Bogiem Ojcem”5 radykalna feministka-teolog Mary Daly prorokowała, że logiczną konsekwencją wyzwolenia kobiet będzie utrata wiarygodności chrystologicznych formuł, które wyrażają i ułatwiają idolatrię w odniesieniu do osoby Jezusa. Byłby w błędzie, kto sądziłby jednak, że Daly czy inne feministki, oferujące mniej szokujące interpretacje, darzą rewerencją Maryję.

Wielka literatura i sztuka również podlegają ostrej krytyce feminis¬tycznej. Pojęcie geniuszu uważane jest za elitarne i maskulinistyczne. Występując przeciw tej linii znana feministyczna dysydentka, Camille Paglia, przestrzega, iż nie doczekamy się wielkiej sztuki od kobiet, jeśli będą one uczone wyłącznie na drugorzędnych dziełach. Wielkość, doskonałość i mistrzostwo nie mogą być uznawane za męskie sztuczki.

Feministki nie mają także zrozumienia dla tzw. kobiecości, ponieważ uważają ją za pułapkę, która odwraca uwagę kobiet od działań na drodze do uzyskania władzy i niezależności. Znamienny jest tu inny brak kon¬sekwencji, widoczny przy okazji sprawy Sharon Faulkner, która jako pierwsza powołując się na równouprawnienie pokonała barierę tradycji i dostała się do – otwartej dotychczas wyłącznie dla mężczyzn – szkoły wojskowej Virginia Military Institute. Gdy – jak wszyscy pozostali ka¬deci – miała być poddana obowiązkowi zgolenia włosów, jej feministycz¬ne prawniczki gorąco wtedy zaprotestowały, powołując się na precedensy kulturowe.

Nie ma miejsca dla miłości ani małżeństwa

Przeciętnym Amerykankom mniej lub bardziej obce są teoretyczne założenia „kopernikańskiego przewrotu” światopoglądowego. Z reguły nie zamierzają rezygnować ze starań o atrakcyjny wygląd, są przeświadczone o różnicach między kobietami i mężczyznami i po prostu chcą być kochane.

Skrajne feministki mają bardzo mało zrozumienia dla takich aspira¬cji, a wcale pojęciem miłości nie operują; dla nich pachnie ona wszech¬obecnym patriarchalizmem. Nie zgodziłyby się z tezą książki profesora Jeana Hagstruma „Szacunek ożywiony pożądaniem”6, że osiągnięcie „ideału erotycznego” – zakładające równość płci oraz połączenie wzajem¬nego szacunku i miłosnego pożądania – może być uważane za jedno z wielkich osiągnięć kultury Zachodu. Jakkol¬wiek przez długie stulecia erotyczna namiętność nie była wiązana z małżeństwem, już literatura starożytnej Grecji przynosi przykłady istnienia takiego nurtu, stojącego wprawdzie w opozycji do ogólnie przyjętego założenia o nierówności małżonków i podejrzliwym zapatrywaniom na kobiecą seksualność. Chociaż nurt ten do dzie¬więtnastego stulecia był tylko poboczny, romantyczna miłość znacznie mitygowała patriarchalizm w stosunkach społecznych. Do zobaczenia w kobiecie partnerki męża i dowartościowania seksualności przyczyniło się przede wszystkim chrześcijańskie przekonanie, że nie należy z zasady potępiać materii ani bezwarunkowo sublimować „czystej” duchowości.

Radykalne feministki poczytują małżeństwo za jedną z najpoważniej¬szych komplikacji życia, wiążącą się z reguły z degradacją kobiety, a przynajmniej ze zmniejszeniem jej szans życiowych. Potępiając trady¬cyjną obyczajowość i zakładając pełne wyzwolenie seksualne kobiet, starały się seksualność oderwać, „wyemancypować” z głębszej warstwy uwarunkowań psychicznych, psychofizycznych i społecznych. Liczy się bowiem głównie „jak ja to odbieram” i „czy sprawia mi to przyjemność” zgodnie z tzw. kobiecym punktem widzenia, który jedynie one są w stanie określić.

Co więcej, w klimacie obustronnego zagrożenia i konfrontacji, w więk¬szości przypadków nierealny okazuje się najbardziej pozytywny postulat klasycznego feminizmu, iż związek między kobietą i mężczyzną powinien zakładać mieszaninę zrozumienia, czułości i satysfakcji seksualnej. Żałos¬ne skutki „wojny płci” widoczne są w istnej fali rozwodów, jaka ogarnęła Stany Zjednoczone od 1960 roku. W 1990 roku zawarto 2,4 miliona ślubów i wystąpiono o 1,2 miliona rozwodów. Średnia długość trwania pierwszego małżeństwa kurczy się dla każdego młodszego rocznika i obecnie wynosi już tylko 6,3 roku. Kobiety nie zawsze mają jednak powody do zadowolenia i feministki muszą przyznać, że prawo do rozwo¬du nader często stanowi bardziej wyzwolenie mężczyzn od obowiązku utrzymywania kobiet i dzieci niż zwiększenie wolności kobiet. Rozwód najczęściej prowadzi do wzrostu dochodu mężczyzny i obniżenia się stopy życiowej kobiety.

W najskrajniejszej wersji feministki twierdzą, że małżeństwo jest pułapką zastawioną przez mężczyzn na kobiety w celu ich eksploato¬wania. Retoryka ta operowała takimi obrazami, jak mężczyzna-wampir żerujący na ciele i umyśle kobiety. Idąc za tym tokiem rozumowania, ko¬biety będą wolne dopiero wtedy, gdy zaniechane zostanie współżycie z mężczyznami, jest ono bowiem gwałtem. Cytowana w wyborze przeciwstawnych opinii zatytułowanym „Walka o prawa kobiet”7 Jill Johnston autorka „Lesbian Nation: The Feminist Solution” („Naród lesbijski: Rozwiązanie feministyczne”), twierdzi, że wyzwolenie kobiet nie nastąpi tak długo, jak długo trwać będą związki heteroseksualne. Oficjalne stanowisko feministek głosi, że kobiety chcące posiadać dzie¬ci nie powinny być zmuszane do małżeństwa, gdyż dzieci nie potrzebują kontaktu z obojgiem rodziców. Według radykalnych feministek, dzieci – jeśli w ogóle – powinno się wytwarzać w probówkach. Jakkolwiek tak sformułowane opinie można już uznać za skrajne i ekstrawaganckie, po¬dobne w założeniu hasła są dzisiaj realizowane, czego szczególnym dowo¬dem jest swoisty trend polegający na tym, że spora liczba kobiet decyduje się na macierzyństwo bez wiązania się małżeństwem. W 1991 w Stanach Zjednoczonych jedno dziecko na czworo urodziła samotna matka. Ponad¬to, coraz częściej dzieje się to z ograniczonym udziałem mężczyzny bądź poprzez korzystanie z banków spermy, co jest wprawdzie rozwiązaniem droższym, lecz mniej zobowiązującym.

Jedna z radykalnych feministek wyraziła się, że rodzina jest „zwierzę¬ciem na wymarciu”. Wszystkich, którzy powołują się na wartości ro¬dzinne, feministki klasyfikują jako Religijną Prawicę. Ci, którzy odrzucają poglądy feministek radykalnych, są wrogami kobiet. Feminist¬ki opowiadające się za rodziną nie są godne tego miana. Kiedy Betty Friedan, znana i szczególnie zasłużona feministka, autorka książki o „epokowym znaczeniu” ,Mit kobiecości”8, która zachęciła ogromne rzesze Amerykanek do „wyjścia z domu” w poszukiwaniu nowych dróg samorealizacji, w ,,Drugiej fazie”9 zaproponowała, żeby feminizm zajął się bardziej rodziną, radykalne feministki zareagowały oburzeniem. Feminizm rodzinny jest w ich pojęciu antynomią. Z ostrą krytyką ze strony NOW – National Organization for Women – spotkała się również Felice Schwartz, długoletnia feministka i założycielka grupy popierającej prawa kobiet w miejscu pracy, gdy pod koniec lat osiemdziesiątych postulowała zagwarantowanie awansu zawodowego kobietom biorącym urlop na wy¬chowanie dziecka. Radykalne feministki dają przez to jeszcze raz do zrozumienia, że potrzeby kobiet są nie do pogodzenia z potrzebami rodzin i dzieci. To, co kobiety uważają za problem, radykalne feministki uważają za stan idealny, np. samotne macierzyństwo. Dlatego też kobiety, które poważnie podchodzą do swoich obowiązków rodzinnych, uważają, że są lekceważone przez feministki. Odwdzięczają się im lekceważeniem i winią feministki za osłabienie rodziny.

Dzisiejsza elita feministek straciła z oczu rzeczywiste problemy kobiet – to teza (i podtytuł) najnowszej książki innej „klasycznej” feministki, profesor Elizabeth Fox-Genovese: „Feminizm nie przystaje do mojego życia”10 I rzeczywiście: analiza porównawcza subiektywnego stanu sa¬tysfakcji w amerykańskim społeczeństwie zawarta w bogato udokumen¬towanej danymi statystycznymi pracy Davida G. Myersa „Poszukiwanie szczęścia”11 stanowi potwierdzenie takiej oceny. Młodzi Amerykanie w dalszym ciągu udane małżeństwo stawiają wysoko na liście swoich celów życiowych. 91% rozmówców z dezaprobatą wypowiada się o zdra¬dzie małżeńskiej, a większość małżonków uważa się za szczęśliwych, w tym dwie trzecie za bardzo szczęśliwych, cztery piąte oświadcza, że poślubiłyby tę samą osobę jeszcze raz. Nie powinno więc nikogo dziwić, że cytowane przez Fox-Genovese liczne rozmowy z kobietami reprezentują¬cymi wszystkie środowiska amerykańskiego społeczeństwa przynoszą konkluzję, że feministki, które małżeństwo uważają za niemożliwe do po¬godzenia z potrzebami kobiet i dzieci, absolutnie nie zrozumiały wagi, jaką miłość, życie rodzinne, a przede wszystkim macierzyństwo mają dla większości kobiet.

Dzisiaj – konkluduje Fox-Genovese – nie nazwany przez radykalne feministki problem kobiet to już nie mężczyźni, ale dzieci. To one – w ich mniemaniu – ograniczają swobodę kobiet, to one je zubażają. Niektóre najbardziej zaciekłe feministki nie wahają się zresztą otwarcie mówić, że kobiety trzeba uwolnić od dzieci. Brak zgody na temat zależności między kobietą i dzieckiem przerodził się w wojnę między feministkami i konser¬watystami, chociaż wielu Amerykanów, którzy nie są zdecydowanymi konserwatystami, staje po stronie antyfeministycznej.

Dyskusja na ten temat ożywiła się ostatnio przy okazji procesu brytyj¬skiej niani Louise Woodward, oskarżonej o spowodowanie śmierci kilku¬miesięcznego dziecka powierzonego jej opiece. Niektórych zdumiała liczba kobiet, które potępiały matkę za to, że nie poświęciła się opiece nad niemowlęciem. Coraz większa grupa kobiet skarży się, że amerykańscy prawodawcy są bardziej zainteresowani ulgami podatkowymi na pomoc domową (co jest z korzyścią dla pracujących kobiet) niż zasiłkami na dzieci (co byłoby z korzyścią dla matek zostających w domu). Dlatego woleli się oni zająć sprawą publicznej pomocy w kwestii żłobków i przed¬szkoli (co umożliwia rodzicom pełnowymiarową pracę zawodową) niż pro¬mować prace na pół etatu (co pozwoliłoby rodzicom więcej czasu poświęcać dzieciom).

Kobiety, jak widać, wcale nie czują się szczęśliwe z „wyzwolenia” od mężczyzn i dzieci. A skoro trudno zanegować fakt, iż seksualność łączy niebezpieczeństwo (agresji, gwałtu i wykorzystania) z obietnicą (miłości, trwałego związku i nowego życia), musi ona znaleźć się w centrum spraw składających się na kodeks moralny. I tak, na przykład, podczas gdy dla niektórych feministek zdrada małżeńska staje się pożądaną bronią mającą zapewnić kobietom wyzwolenie spod jarzma narzuconego przez mężczyzn, kobiety pochodzące z różnych warstw społecznych podzielają awersję do braku małżeńskiej lojalności i uważają ten problem za kwes¬tię moralną.

Skrajny indywidualizm – aborcja

Walka o prawo kobiety do „wyboru” i „prywatności” stanowi jedno z niewielu haseł mogących w sytuacji znacznego zmniejszenia zainte¬resowania feminizmem wśród kobiet zjednać młody narybek dla organi¬zacji kobiecych. Kwestia ta jest dzisiaj najbardziej kontrowersyjnym, pełnym emocji problemem, który nie przestaje polaryzować społeczeństwa, a ze szczególnym nasileniem daje znać o sobie w okresie wyborów urzędników państwowych każdego szczebla. Zwolennicy prawa do aborcji (wśród nich nie brak, jak się można domyślać, mężczyzn zainteresowa¬nych utrzymaniem szacowanego na 500 milionów dolarów przemysłu, który „obsługuje” 1,6 milionów zabiegów rocznie) dopominają się o bez¬względny wybór w sferze działań rozrodczych kobiety, opierając swą ar¬gumentację na gruncie indywidualnego prawa. Żadna kobieta nie może być zmuszana do urodzenia dziecka wbrew swej woli. Przeciwnicy aborcji odpowiadają, że chodzi tu w istocie o zabijanie. Prawa kobiety muszą być zrównoważone z prawami dziecka, aborcja dotyczy bowiem dwóch ist¬nień, a nie jednostronnego prawa kobiety. Podkreślanie dychotomii między wyborem życia i śmierci niezbyt odpowiada feministkom, gdyż w takiej sytuacji prawo do aborcji jako wyraz praw jednostki otwiera drogę zabijaniu wszelkich zależnych, niesprawnych i niewygodnych istot z kręgu rodzinnego.

Z pragmatycznego punktu widzenia aborcja wydaje się świetnym rozwiązaniem, duża bowiem liczba kobiet uciekających się do aborcji to niezamężne dziewczęta z najbiedniejszych środowisk. Trudno nie przy¬znać, iż perspektywy społeczno-ekonomiczne takich dzieci są istotnie marne. Trudności życiowe czy konieczność wyrzeczeń nie mogą jednak stanowić moralnego czy nawet politycznego usprawiedliwienia dla abor¬cji. Uwadze krytyków stanowiska proaborcyjnego nie umknął też fakt, iż bojowniczkom o prawa dla kobiet chodzi tu o wyzwolenie kobiety od rozrodczych konsekwencji własnej seksualności. Słychać bowiem głosy, że ciąża jest „skolonizowaniem” ciała kobiecego, a płód „pasożytem”. Jest to więc jak widać sprzeciw wobec natury w sensie biologicznym.

Amerykańskie feministki oraz kręgi liberalne twierdziły dotąd, iż po¬stawa pro-life wyklucza przynależność do ruchu kobiecego. Tymczasem organizacja „Feministki w obronie życia” zadaje kłam takiemu założeniu. Jej członkinie powołują się na Elizabeth Cady Stanton, wybitną postać „klasycznego” amerykańskiego ruchu kobiecego, która w połowie dzie¬więtnastego wieku na pierwszym walnym zebraniu konwencji powie¬działa: „kiedy uzmysłowimy sobie, że kobiety traktowane są jak własność, tym bardziej powinnyśmy jako kobiety przeciwstawić się traktowaniu dzieci jako własności, którą można dysponować według własnej woli”. Feministki tej kategorii podkreślają prawa do życia nie narodzonego i w swym programie zakładają „obalenie przemocy czy to w formie abor¬cji, czy to eutanazji, czy kary śmierci” jako sprzeczne z feministycznymi ideałami sprawiedliwości społecznej.

Obrona aborcji na gruncie prawa do prywatności stanowi manifestację skrajnie indywidualistycznego pojmowania społeczeństwa jako zbioru wy¬izolowanych jednostek. Szczególnie niepokojące jest to, że taka argumen¬tacja uznaje zagadnienie prokreacji za indywidualne prawo kobiety, a przez to odrzuca udział mężczyzny i rozmywa jego odpowiedzialność wobec następnego pokolenia. Kryzys więzi interpersonalnych, małżeństwa, rodziny jest zaczątkiem podupadania idei wspólnoty. Elizabeth Fox-Genovese w książce „Feminizm bez złudzeń”12 wykazuje, że femi¬nizm wraz z jego naciskiem na prawa indywidualne uderza w prawa społeczeństwa jako zbiorowości. Za dziesięć czy dwadzieścia lat ruch ko¬biecy może być uznany za czynnik, który zrobił brudną robotę na rzecz kapitalizmu – podkopał fundamenty dawnych wspólnot i burżuazyjnych instytucji, które przeszkadzały nowemu ponuremu despotyzmowi. W ostatecznym rozrachunku nowa zreformowana rzeczywistość będzie charakteryzowała się sprowokowanym przez ruch kobiecy wzrostem kon¬troli odgórnej nad mężczyznami, co oczywiście oznacza również kontrolę nad kobietami, już nie członkami wspólnoty, lecz wyizolowanymi jednost¬kami. Nie może więc dziwić, że wiele kobiet – z przedstawicielkami klasy średniej włącznie – patrzy wstecz na dawną burżuazyjną erę uciemiężenia jako na złoty wiek. Wielki Brat jest teraz Wielką Siostrą, jak we wspomnianej książce ujęła to Joyce Little.

Mary Ann Glendon, profesor prawa na uniwersytecie Harvarda, zwraca uwagę, że wprawdzie aborcja i rozwód są łatwo dostępne w de¬mokracjach zachodnich, to jednak tylko w USA prawo nie powiązane jest z moralnością. Od czasu decydującego orzeczenia w procesie Roe versus Wade w 1973 (kiedy to Sąd Najwyższy przyznał Amerykankom prawo do aborcji na żądanie) decyzja ta ma charakter „medyczny”, stworzono tu bowiem decydującą w tym względzie kategorię „zdrowia społecznego” ko¬biety, równoznacznego z jej odczuciem zadowolenia z życia. W USA ist¬nieje też możliwość uzyskania rozwodu no-fault, czyli na podstawie wniosku tylko jednej strony. Glendon zwraca uwagę, że prawa nie są tylko regułami postępowania. Są one konstytucyjne w tym sensie, że określają, ukazują, kim są ludzie jako członkowie danej społeczności. Dość powszechnie na świecie aborcja czy rozwód traktowane są jako nader smutne wydarzenia będące ciosem zarówno prywatnym, jak i społecznym. W Japonii, na przykład, gdzie obowiązuje bardzo liberalne prawo aborcyjne, aborcji towarzyszy rytuał połączony z modlitwami za duszę unicestwionego płodu, przez co wyraża się przekonanie, że stało się coś niedobrego. Pisząc o tym w książce „Amerykański katolik” 13 Charles Morris jest zdania, że owa specyfika amerykańskiego prawa wskazuje na to, iż społeczeństwo zaprzecza istnieniu zewnętrznych norm, a ludzie są w mocy ustalać, co jest dobre, a co złe, praktycznie według swego widzi¬misię.

Mary Ann Glendon była papieskim wysłannikiem na opanowaną przez feministki, głównie amerykańskie, Światową Konferencję do Spraw Kobiet w 1995 roku w Pekinie. W sytuacji, gdy wszystkie niemal propo¬nowane dokumenty kładły nacisk na prawo kobiety do aborcji, a o mał¬żeństwie mówiły wyłącznie w kontekście wykorzystywania kobiety, Glendon przemawiała za prawem kobiet do oświaty, pomocy w opiece nad dziećmi, prywatności. Gdy feministki konsekwentnie unikały słowa rodzina, zastępując je terminem „gospodarstwo domowe”, ona kładła nacisk na znaczenie rodziny. W pracy „Przemiana prawa rodzinnego” 14 Glendon zwracała uwagę na zaistniałą w prawie amerykańskim zmianę akcentu z łączności, solidarności w małżeństwie i rodzinie – na prawa jednostki. Co więcej, ukazywała, że poprzez zwiększanie ingerencji pań¬stwa w sprawy rodzinne, prawo traktuje rodzinę jako siłę antyspołeczną, zmierzającą do wytworzenia uzależnienia oraz izolującą jej członków z szerszego środowiska społecznego. Tymczasem to właśnie współzależ¬ność między członkami rodziny czyni z tej instytucji siłę ogromnie war¬tościową ze społecznego punktu widzenia. Rodzina jest bowiem miejscem, w którym jednostki mogą najlepiej przygotować się do pełnienia różnych funkcji społecznych i nauczyć związanej z tym odpowiedzialności.

Tęsknota za ładem

Hasłem radykalnego feminizmu był i jest postulat uznania standar¬dów moralnych za sprawę prywatną, a nie publiczną. Dziś zauważa się już, że pluralistyczne i wielokulturowe Stany Zjednoczone cierpią na brak społecznego konsensu co do norm moralnych w życiu publicznym. Nie ma jawnej i jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, jakie są etyczne granice miłości, jaki jest związek między moralnością a płciowością, między moralnością a rozrodczością, między moralnością osobniczą a publiczną. Jednakże ciągle jeszcze wielu Amerykanów uważa, że prywatne zachowa¬nie ma konsekwencje społeczne, że moralność ma charakter publiczny, a jej prywatyzacja doprowadziłaby do jej zaniku. Nie jest odosobniona opinia, że po obaleniu moralności seksualnej podobnie rozprawiono by się z innymi sferami, bo jeśli doznanie przyjemności jest celem nadrzędnym, następnym celem stanie się jej osiąganie poprzez inne działania będące dotychczas w sprzeczności z zasadami moralnymi, jak np. kłamstwo.

Seksem i moralnością końca wieku zajmuje się w świeżo wydanej książce „Wczoraj wieczór w raju”15 Katie Roiphe, młoda pisarka znana już z publikacji na tematy społeczno-obyczajowe, która znalazła się na czarnej liście skrajnych feministek za wcześniejszą pracę wytykającą im obsesję w podejściu do zagadnienia gwałtu. Ona również jest zdania, że widmo AIDS zmienia podejście Amerykanów do spraw związanych z seksem, choć zauważa, że choroba ta pojawiła się już w momencie, kiedy hedonizm tracił na popularności. Z reporterskim pro¬fesjonalizmem, choć nie bez niechęci wynikającej z jej własnych liberal¬nych przekonań, opisuje przybierający na sile, a skierowany głównie do młodzieży szkolnej trend propagujący abstynencję seksualną. Przebiega on pod takimi hasłami, jak „Dziewictwo nie jest brzydkim słowem”, „Prawdziwa miłość czeka” itp. To właśnie tutaj, z właściwym Stanom zdumiewającym optymizmem, wiarą w powrót niewinności, stworzono oksymoron: „wtórne dziewictwo”, w pragmatycznym wymiarze podkre¬ślający możliwość – i celowość – zmiany zachowania i używany nawet przez niektórych polityków zatroskanych aktywnością seksualną mło¬dzieży, wysokim wskaźnikiem zapadalności na choroby weneryczne i nagminnością ciąży nieletnich. Obserwacje Katie Roiphe przynoszą jednak wątpliwość, czy aby – wobec wyjątkowo legalistycznie przestrzeganego wymogu utrzymania w pełni świeckiego charakteru szkół publicznych i instytucji państwowych – nie odwołując się do Boskiego autorytetu i kanonu moralnego porządku, argumenty i wystąpienia o abstynencji, wstrzemięźliwości, godności osobistej nie brzmią czasem pusto. Z za¬łożenia bowiem przemilczają wiele argumentów wykraczających poza powszechnie uznane problemy indywidualne i społeczne, z ryzykiem śmiertelnej choroby na czele.

Liczne dzisiaj głosy zdają się świadczyć, że Amerykanie mają poczucie tego niedosytu. W recenzji książki Roiphe Marie Arana-Ward pisze w ,,The Washington Post” (5 maja 1997): Na szeroką skalę społeczeństwo amerykańskie wykazuje tendencję odrzucania amoralności, nie dlatego że jednostki lubią regulaminy [aluzja do głośnego, szeroko komentowanego, wprowadzonego w 1993 przez jeden z uniwersytetów amerykańskich kodeksu zachowań seksualnych wymagającego werbalnej zgody partnera na przejście do „następnego etapu” działania – przyp. J.P.M.], lecz dla¬tego że społeczeństwo jako całość chciałoby osiągnąć „wtórne dziewictwo”. Pozbyć się pozostałości po rozwiązłym stylu życia – rozbitych rodzin, spaczonych dzieci, ludzi skarlałego ducha – i rozpocząć od nowa. A ponieważ rozpowszechnione jest przekonanie, że elita ultrafeministek nie jest zainteresowana, aby społeczeństwu w tym pomóc – ze zdaniem ich wyraźnie przestano się już liczyć.

Joanna Petry Mroczkowska

1 „Who Stole Feminism. How Women Betrayed Women”, New York 1994.
2 „Slouching towards Comorrah. Modern Liberalism and American Decline”, New York 1996.
3 ,,The Church and the Culture War. Secular Anarchy or Sacred Order”, San Francisco 1995.
4 „The Assault on Parenthood. How our Culture Undermines the Family”, New York 1997.
5 „Beyond God the Father. Towards a Philosophy of Women's Liberation”, Boston 1973.
6 „Esteem Enlivened by Desire. The Couple from Homer to Shakespeare”, Chicago 1992.
7 „The Women's Rights Movement. Opposing Viewpoints”, San Diego 1996.
8 „The Feminine Mystique”, New York 1963.
9 „Second Stage”, New York 1981.
10 „Feminism is not the Story of My Life. How Today's Feminist Elite has Lost Touch with the Real Concerns of Women”, New York 1996.
11 „The Pursuit of Happiness”, New York 1992.
12 „Feminism without Illusions. A Critique of Individualism”, 1991.
13 „American Catholic. Saints and Sinners who Built America's Most Powerful Church”, New York 1997.
14 „Transformation of Family Law”, Cambridge 1989.
15 „Last Night in Pradise. Sex and Morals at the Century's End”, Brown 1997.

1

Kobieta

Joanna Petry Mroczkowska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?