Czytelnia
Przemiany współczesnego społeczeństwa
Tomasz Wiścicki, Świadectwo przede wszystkim. Kościół wobec donosicieli w sutannach, WIĘŹ 2006 nr 5.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego powoływanie się na analogie z czasami uwięzienia prymasa Wyszyńskiego jest niestosowne. Otóż przed 1956 rokiem osobom, które UB chciał nakłonić do współpracy, groziło konkretne niebezpieczeństwo. Perspektywa uwięzienia, tortur, śmierci była całkiem realna. W późniejszym okresie istnienia PRL zagrożenie, owszem, istniało, było jednak nieporównywalnie mniejsze. Odmowa donoszenia mogła się wiązać z pewnymi niedogodnościami, ale ich symbolem może być często spotykany argument tych, którzy się dziś tłumaczą, że mianowicie inaczej nie dostaliby paszportu...
Chaos czy poszukiwanie reguł?
Ujawnienie znaczącej części kościelnych donosicieli wydaje się dziś kwestią czasu. Niezależnie od konkretnych rozwiązań prawnych, będących przedmiotem dyskusji, trudno wyobrazić sobie powstrzymanie dostępu do akt SB. Punkt krytyczny niewątpliwie został przekroczony. Donosiciele — świeccy i duchowni — nie mają na co liczyć.
Nie oznacza to, by sprawę można uznać za załatwioną. Szczególnej aktualności nabiera pytanie: co dalej? Jest ono szczególnie istotne właśnie w Kościele, wśród ludzi, których łączą relacje szczególne — ich podstawą jest przynależność do wspólnoty wiary. Dowiadujemy się więc, że konkretny duszpasterz donosił na swoich parafian, przyjaciół, znajomych... i co z tą wiedzą mamy zrobić? Jakie będą konsekwencje ze strony Kościoła instytucjonalnego? Na te i podobne pytanie nie tylko brak odpowiedzi. Co gorsza — nie widać, by ktokolwiek na serio zaczął tych odpowiedzi szukać. A czasu jest mało — w niektórych przypadkach, donosicieli już ujawnionych, nie ma go wcale. W tej perspektywie widać, jakim błędem było zaniechanie jakichkolwiek działań w tej materii ze strony jak najszerzej rozumianego Kościoła. O ile dalej bylibyśmy dziś, gdyby taka refleksja i poszukiwanie konkretnych rozwiązań zaczęły się kilkanaście lat temu! Niestety, uznano, że problemu nie ma i jakoś to będzie... Dlatego dziś trzeba zaczynać od zera. Co gorsza — nadal nie widać żadnych systematycznych działań w kierunku znalezienia jasnych, czytelnych zasad traktowania donosicieli w sutannach i habitach.
A problem jest poważny. Jak mamy traktować takich ludzi? Udawać, że nic się nie stało? Kapłani są osobami szczególnego zaufania — wyznajemy im grzechy, zwierzamy się z najintymniejszych problemów, oczekujemy pomocy w najtrudniejszych, najważniejszych sprawach. Czy będziemy ich traktować tak samo jak dotychczas? Czy powinniśmy ich tak traktować?
Kwestia ma kilka aspektów. Chodzi więc o ewentualne kroki instytucjonalne — czy ludzie obciążeni donosicielstwem będą mogli nadal sprawować kościelne urzędy? Czy spotkają ich jakieś kościelne sankcje? Czy powinny? Oczywiście, od czasów prześladowań chrześcijan w starożytnym Rzymie wiemy, że sakramenty sprawowane przez ludzi, którzy się załamali, pozostają ważne. Ale już spowiednika sobie wybieramy...
Doktryna, w myśl której potępienie grzechu powinniśmy łączyć z miłością do grzesznika, jest dobrze znana w Kościele przynajmniej od czasów św. Augustyna. Jednak praktyczne zastosowanie tej słusznej zasady rodzi — i musi rodzić — praktyczne problemy, tym bardziej gdy chodzi o grzech szczególny: zawiedzenie zaufania. Nie chodzi więc o to, że byli donosiciele mieliby komuś nadal szkodzić — teraz już na szczęście brak chętnych, by korzystać z ich usług. Zawiedzione zaufanie jednak pozostaje.
Oczywiście, nie można wszystkich przypadków traktować tak samo. Nie znaczy, by nie były potrzebne jakieś reguły. Pozostawienie kwestii bez jakichkolwiek rozstrzygnięć grozi drastycznymi różnicami w traktowaniu podobnych przypadków. To dopiero byłoby gorszące i mogłoby wywoływać u „gorzej potraktowanych” słuszne poczucie krzywdy i odrzucenia.
Wiadomo, czego należy unikać: z jednej strony — bagatelizowania sprawy i obrony na zasadzie złej, korporacyjnej solidarności, z drugiej — łatwych, ryczałtowych potępień i odrzucenia. Byli konfidenci muszą czuć miłość ze strony Kościoła — i równocześnie jasno wiedzieć, że nie akceptuje on ich niegdysiejszych zachowań. Czy doczekamy się określenia jakichś reguł? Czy też raczej — a to, obawiam się, jest bardziej prawdopodobne w świetle dotychczasowej bierności i braku konsekwencji ze strony Kościoła — sprawy zostaną pozostawione własnemu biegowi, w nadziei, że mimo wszystko jakoś to będzie...
Z miłością, bez pobłażliwości
I oczywiście „jakoś będzie”, pytanie tylko, czy w tym wszystkim znajdzie się miejsce na czystość świadectwa. Ma ono znaczenie zupełnie zasadnicze, i to zarówno z przyczyn pryncypialnych, jak i pragmatycznych. Po pierwsze — takie jest powołanie Kościoła: dawać świadectwo prawdzie, z miłością, która jednak nie może oznaczać pobłażliwości. Po drugie — w dzisiejszym, rozchwianym świecie Kościół jest jednym z ostatnich miejsc, które wysyła zdezorientowanym często ludziom jasne sygnały, co jest dobrem, a co złem. W tej roli akceptują go często także ci, którzy nie uznają głoszonych przez niego prawd wiary. I wreszcie po trzecie — ostatnie przykłady skandali z udziałem ludzi Kościoła jasno wskazują, że jego wiarygodności w mniejszym stopniu grozi samo wyrządzone zło (dzisiejsza cywilizacja wybacza je nieraz aż nazbyt łatwo), ale — niezdolność do przyznania się do niego, hipokryzja, zakłamanie.
poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona