Czytelnia

Jacek Borkowicz

Jacek Borkowicz

Sybir ku pamięci

Gdańskie Trójmiasto w szczególny sposób związane jest ze Wschodem. Po wojnie znaleźli tu schronienie wygnańcy z ziem utraconych, którzy wtapiając się w nową społeczność nadmorskiej aglomeracji, obdarzyli ją specyficzną, kresową wrażliwością. Nawet Trzy Krzyże, choć wzniesione dla upamiętnienia poległych stoczniowców, wtedy, w 1980 roku, przypominały także o strąconych przez sowieckiego okupanta Trzech Krzyżach wileńskich.

Losy wielu starszych mieszkańców Gdańska, Sopotu i Gdyni wiążą się jednocześnie ze Wschodem bardziej odległym — z olbrzymim obszarem, ciągnącym się od przedgórza Uralu aż po Ocean Spokojny. Owa mityczna kraina, która zyskała w naszej historycznej świadomości złowrogą nazwę „Sybir” (wykraczającą znaczeniem poza geograficzne pojęcie Syberii), mieściła się wszędzie tam, gdzie przez pokolenia cierpieli zesłani Polacy.

Dlatego nie przypadkiem właśnie na gdańskim Wybrzeżu narodził się pomysł przygotowania pierwszej w Polsce dużej wystawy, poświęconej męczeństwu Polaków na Wschodzie. Ekspozycję „Sybir — Pro Memento” otwarto 5 czerwca br. na sopockim Hippodromie, czyli tam, gdzie równo rok wcześniej Jan Paweł II spotkał się z mieszkańcami Trójmiasta i Pomorza.

Ujeżdżalnia — przylegająca do pola wyścigowego, na którym miała miejsce pamiętna Msza — to wielka hala o powierzchni 4 tys. metrów kwadratowych. Jej naturalne podłoże pozostawiono na czas wystawy, montując tylko parę centymetrów nad klepiskiem drewniane chodniki dla zwiedzających. Ekspozycja otoczona jest wysokim płotem z sosnowych desek. Całą halę wypełnia zapach świeżo ściętego drzewa, trocin i końskiego łajna. Oglądający ją starzy łagiernicy natychmiast przypominali sobie tę woń: „Zupełnie jak w Rosji!”. Wrażenia dopełniają stojące po bokach drewniane wieżyczki strażnicze. Na halę wchodzi się przez autentyczny wagon bydlęcy, ogrzewany w zimie żeliwnym piecykiem. W tej obozowej scenografii — projektu Aliny Afanasjew — można dosłownie poczuć sączącą się grozę.

Ale najważniejsi w tej wystawie są ludzie, których nazwiska i portrety, ujęte w duże, czytelne fotogramy, zawisły na łagrowym płocie. Olgierd Sochacki, współtwórca i jednocześnie bohater tego pokazu — był zesłańcem — ujął ekspozycję w ramy Drogi Krzyżowej, dzieląc ją na czternaście stacji: od deportacji Polaków z sowieckiej Białorusi i Ukrainy w latach trzydziestych, poprzez gehennę obydwu okupacji (tej z lat 1939-41 i tej drugiej, z 1944 roku) oraz zesłania, aż po prześladowania ludności polskiej w ZSSR po wojnie. Ta ostatnia stacja zakończyła się zresztą całkiem niedawno — na zwiedzających robi duże wrażenie tablica z nazwiskiem księdza Józefa Świdnickiego z Żytomierza, zwolnionego z łagru pod koniec 1987 roku. W Polsce zaledwie kilkanaście miesięcy później rozpoczęły się rozmowy okrągłego stołu!

Tablice z nazwiskami ofiar mają formę klepsydr. Obok nich nieliczne pamiątki i przede wszystkim zdjęcia, dziesiątki portretów, od standardowych, wpinanych do więziennych akt, poprzez obrazy cierpienia i śmierci — także te, na które patrzeć najtrudniej: wizerunki zagłodzonych i chorych dzieci — aż po artystyczne fotosy więźnia, dzisiejszego gdańszczanina Juliusza Baczyńskiego. Na klepsydrach wymienieni są katolicy, prawosławni, wyznawcy judaizmu i muzułmanie, nie tylko Polacy, ale też polscy Ukraińcy, Białorusini, Żydzi Także polscy komuniści z „narodowych” okręgów polskich na Białorusi i Ukrainie. Wystawa bardzo wyraźnie pokazuje, że nie było takiej religii, takiego narodu czy klasy społecznej, które miałyby immunitet od prześladowań ze strony komunistycznego totalitaryzmu.

1 2 następna strona

Jacek Borkowicz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?