Czytelnia

Kościół w Polsce

Ewa Kiedio

Ewa Kiedio

Szukając góry Tabor

To ma w sobie coś z puszczania kolorowych balonów, które zachwycają na chwilę i już ulatują — mówi o tradycyjnych rekolekcjach parafialnych Paweł Tchorek, związany od 20 lat z Ruchem Światło-Życie. — Ksiądz, mimo dobrych chęci, rozprawia o wszystkim i o niczym, przytacza zabawne anegdoty, stara się za wszelką cenę przykuć uwagę słuchaczy i czasem nawet udaje mu się trącić jakąś ważną strunę, ale owoce pozostają na kilka dni, a nie na całe życie — dodaje.

Takie opinie się powtarzają: „Dla mnie to w ogóle nie są rekolekcje, tylko forma głębszej, tematycznej homilii”, „To może być show, jeśli ksiądz ma charyzmę, albo ciężki obowiązek, jeśli jej nie ma. Tak czy inaczej nie czuję, że jest w tym Bóg, który chce mi coś powiedzieć”. Dlatego wobec rekolekcji parafialnych przybywa alternatyw.

Anna Kowalska, nauczycielka matematyki w warszawskim liceum, zaznacza, że aby doświadczyć w sferze duchowej czegoś ważnego, potrzebuje czasu wyizolowanego z codziennego zabiegania, a co za tym idzie — także zmiany miejsca pobytu.

Warunki klasztorne

Tygodniowe rekolekcje organizowane przez jezuitów według ćwiczeń duchowych św. Ignacego z Loyoli odbywają się w milczeniu. Trafiła na nie Anna.

Uczestnicy są proszeni o to, aby nie rozpraszać się wzajemnie nie tylko słowami, ale w ogóle komunikacją. — Dla niektórych może to być zaskoczenie — mówi Anna. — Z początku mogą mieć problem, co zrobić z tą ciszą. Ona zmusza do wsłuchania się w siebie. Czasami rodzą się myśli, żeby zrezygnować. Też miałam taki moment na rekolekcjach tzw. I tygodnia, które mówią o grzechu. To nie są łatwe rzeczy, ale gdyby były łatwe, to rekolekcje nie byłyby potrzebne.

Ludzie z zamkniętymi oczami i ci, którzy wpatrują się w okno. Klęczący lub przyjmujący znacznie swobodniejsze pozycje. W kaplicy, na dworze, we własnym pokoju. Na rekolekcjach ignacjańskich każdego dnia odbywają się cztery medytacje nad Pismem Świętym. Po wprowadzeniu wyznaczającym kierunek rozmyślań, wszyscy rozchodzą się do wybranych przez siebie miejsc. Codziennie przez 20 minut mają też możliwość rozmowy z kierownikiem duchowym.

— Przez kilka dni jesteśmy tu w warunkach klasztornych, można powiedzieć laboratoryjnych — mówi Aleksandra Nizioł, konsultantka kosmetyczna, która z tej formy rekolekcji korzystała trzy razy. — Potem wraca się do codzienności. Trochę tak jak w Ewangelii o przemienieniu na górze Tabor: uczniowie wchodzą na górę, doświadczają czegoś, co ich totalnie przerasta, a potem wracają i dalej toczy się ich historia.

Własne ciało

Zaproszenie do wytrwania w milczeniu słyszą także ci, którzy zdecydowali się na wyjazd rekolekcyjny do benedyktynów w Tyńcu.

Przybywającym tu ojcowie zapowiadają: — Zawieszamy savoir-vivre, wszelkie pytania o zdrowie, zawód i dzieci są bardzo miłe, ale tutaj absolutnie niekonieczne. Skoro wywalczyliście sobie cztery dni, żeby tu przyjechać, nie zabierajmy sobie cennego czasu niepotrzebnymi rozmowami, ale uśmiechajmy się, zauważajmy innych.

Atmosferę wyciszenia i uspokojenia buduje zresztą sam XI-wieczny klasztor, usytuowany na wapiennym wzgórzu, w oddaleniu od miasta. Jedni oddają się medytacjom nad Pismem lub spacerują, inni w ciszy doskonalą się np. w sztuce ikebany. Program wszystkich grup przebywających w Tyńcu jest skonstruowany tak, by umożliwić uczestnictwo w modlitwie z mnichami, spowiedź i rozmowę z kierownikiem duchowym.

— Udział w warsztatach np. kaligrafii, które odbywają się przez tydzień w milczeniu, to także forma rekolekcji — mówi o. Jan Paweł Konobrodzki. — Każdy, kto pozostawia to, co zabawia go z zewnątrz, już wchodzi w duchowość. Patrzymy na człowieka w pełni, holistycznie, jako na ducha, psychikę i ciało, które są razem połączone. Przyjeżdżają do nas osoby, które zauważyły, że z czymś sobie nie radzą, i chcą to rozwiązać. Staramy się dotknąć istoty ich problemu, a nie tylko jednego z elementów. Wierzymy, że w klimacie modlitwy da się zobaczyć całego człowieka. Owszem, ważne jest rozróżnianie, czym powinien zająć się lekarz, a czym mnich, ale my nie pomijamy żadnego z tych aspektów. Tworzymy np. warsztaty medytacyjno-relaksacyjne: ja mówię o medytacji, a lekarz o relaksacji.

Jedno spojrzenie na osoby przebywające na benedyktyńskich rekolekcjach pozwala stwierdzić, że o pozycjach, jakie przyjęli na medytacji, decyduje wygoda, a nie konwencja. Także w tej sferze savoir-vivre został zawieszony. Jeśli mamy potrzebę rozluźnić mięśnie, nikogo nie powinno to dziwić — w tym czasie mają uwolnić się z nas wszystkie napięcia.

— To jest twój mały palec, spójrz na swoją rękę, takie właśnie jest twoje ciało — można usłyszeć na jednej z medytacji. — Chodzi o to, aby zaprzyjaźnić się z własnym ciałem, rozpoznawać np., jak osadza się w nim gniew — tłumaczy o. Konobrodzki. — Musimy zobaczyć, że ciało, które na ogół traktujemy albo utylitarnie, albo bałwochwalczo, nie jest żadnym diabelskim profanum, ale Bożym darem, tak samo jak duch.

— Jechałam do Tyńca wykończona wszystkim, co działo się w moim życiu, problemem z relacjami, ze snem, z codziennym funkcjonowaniem — opowiada Ewa Karabin, sekretarz Laboratorium Więzi, która w ostatnim czasie uczestniczyła w spotkaniach medytacyjnych „Drogi cierpliwości”. — Towarzyszyła mi z jednej strony rozpaczliwa potrzeba, żeby gdzieś się zatrzymać, odblokować i spojrzeć na rzeczy z dystansu, ale z drugiej strony niepokój, co mogę w sobie usłyszeć, kiedy znikną bodźce zewnętrzne zakrzykujące problem. Już pierwszego wieczoru poczułam, jak uspokaja się to wzburzone morze we mnie. Człowiek staje się tu bardziej uważny, cały organizm go słucha, okazuje się np., że pobudka o 5.30 nie stanowi problemu. I przede wszystkim, że problemy, które omijało się od dawna, nie są tak straszne, gdy postanowimy się z nimi skonfrontować.

Różnorodne formy rekolekcji nastawionych na medytację w ciszy proponują także inne zakony, m.in. salwatorianie w Krakowie (Centrum Formacji Duchowej) i kameduli w Rytwianach („Pustelnia Złotego Lasu”).

Piętnaście tajemnic

Gromadki roześmianych, rozmawiających ludzi, zabawy i śpiewy przy gitarze — to bodaj najbardziej znana twarz wyjazdów na rekolekcje oazowe.

Program dnia koncentruje się wokół Eucharystii i osobistej medytacji nad Pismem, wiele zajęć opartych jest jednak na współdziałaniu uczestników i wymianie przeżyć. — Do istoty rekolekcji oazowych należy spotkanie z Bogiem i z drugim człowiekiem, mamy razem tworzyć wspólnotę Żywego Kościoła — podkreśla ks. Krzysztof Szerszeń, moderator części warszawskich wspólnot Ruchu Światło-Życie. — Drogą chrześcijanina jest przecież właśnie druga osoba: Bóg i inny człowiek.

Rekolekcje Ruchu prowadzone są przez księdza i grupę świeckich — w przypadku rekolekcji dla gimnazjalistów i licealistów istotne jest to, że wiekiem zbliżeni są oni do uczestników. Organizowane są wyjazdy weekendowe, ale standardowo rekolekcje trwają 15 dni, a ich treść ma tematycznie odpowiadać 15 tajemnicom różańca (radosnym, bolesnym i chwalebnym). — Podczas tych ponad dwóch tygodni przebywa się w warunkach, można powiedzieć, inkubatoryjnych — zaznacza Paweł Tchorek, który sam kilkakrotnie brał udział w prowadzeniu takich rekolekcji. — Mamy nieporównanie więcej czasu na modlitwę niż na co dzień, otaczają nas też ludzie o przynajmniej z grubsza zbliżonym systemie wartości. Dlatego niezwykle ważne jest, aby przygotować uczestników na powrót do zwykłego, „brutalnego” świata, pokazać, jak na taką rzeczywistość przełożyć to, co tutaj dostaliśmy. Nie mniej istotne od rekolekcji są cotygodniowe spotkania we wspólnocie w ciągu całego roku; to one pozwalają wprowadzać w życie to, co otrzymaliśmy na rekolekcjach.

Zdarza się, że ktoś rozczarowany wyjeżdża przed końcem. Powód: narzucona dyscyplina czasowa, standardy przyjęte w kwestiach obyczajowych, inni nie mogą odnaleźć się we wspólnocie, znajdują się poza tworzącymi się na wyjeździe relacjami. — Wiele zależy od tego, na jaką ekipę się trafi — twierdzi Paweł. — Byłem na rekolekcjach, które naprawdę mnie dotykały i zmieniały, ale zdarza się też to, co nazywam „blablologią”, kiedy mówienie o wprowadzeniu do mszału rzymskiego i długości noszonych przez dziewczyny spódnic staje się ważniejsze niż głoszenie Ewangelii i to, żeby ktoś zrobił coś ze swoim życiem w palących kwestiach.

Nie ja, tylko my

Rekolekcje proponowane małżeństwom przez Ruch Światło-Życie w ramach tzw. Domowego Kościoła mają inny charakter.

— Przed ślubem od wielu lat byliśmy we wspólnocie oazowej — opowiada Roman Gajda, mąż Emilii, tata małego Maksa. — Treści proponowane podczas rekolekcji były nam więc w zasadzie znane, ale w Domowym Kościele akcent stawiany jest na to, aby przeżywać je wspólnie, a to zupełnie nowa jakość. Słowo Boże mamy interpretować nie tylko w odniesieniu do siebie, ale także do nas jako małżeństwa — dodaje.

Pary przyjeżdżające na takie rekolekcje cenią sobie możliwość zabrania ze sobą dzieci — na czas modlitwy można pozostawić je pod opieką grupy wychowawców. Organizowane są też specjalne rekolekcje tematyczne, np. „Miłość wieku średniego”, „Rekolekcje dla bezdzietnych” czy „Kiedy dzieci opuszczają gniazdo”.

Rekolekcje dla małżeństw organizują też Ekipy Notre-Dame i Ruch Spotkań Małżeńskich.

Świadectwo

— Co tutaj słyszymy? Po prostu kerygmat, czyli: przez krzyż do zbawienia — próbuje streścić katechezy neokatechumenalne Marek Tchorek, ojciec Pawła.

— Kiedy kilkanaście lat temu syn namawiał mnie, żebym się na nie wybrał, powiedziałem: „Dobra, przyjąłem do wiadomości”. Miałem co innego w głowie, ostro wtedy trunkowałem. Raz na ostrym kacu szedłem po alkohol i pod sklepem jedna z kobiet ze wspólnoty rozdawała ulotki zapraszające na katechezy. Ja za jej plecami już widziałem witrynę i półeczki z alkoholem, nie słyszałem nawet, co mówiła. Któregoś wieczora ni stąd, ni zowąd znalazłem to zaproszenie wymiętolone w kieszeni. Kiedy te katechezy? Dzisiaj. Za godzinę. Stanąłem przed kościołem, nawet do kruchty nie wchodziłem, tylko z megafonu płynęły słowa katechisty o miłości Boga, słowa Jezusa, Ewangelia. I pomyślałem: „Matko jedyna”. Poryczałem się. Wyszedłem z tego tanga (ciągu pijackiego).

Osoby ze wspólnot neokatechumenalnych często mówią o trudnej przeszłości: „byłem narkomanem”, „zabijała mnie nienawiść do żony”, „byłem zniewolony seksem”, i o ratunku, jaki przyszedł ze strony Boga.

— Głosimy po prostu Dobrą Nowinę, to, co było w Kościele od początku, tylko my, księża, tak często przykrywamy to moralizmem — mówi ks. Paweł Andrzejewski. — Na katechezach stawiamy człowieka w jego rzeczywistości grzechu oraz słabości i pokazujemy, że tym, kto ma moc zwyciężyć, jest Chrystus. Dla osoby, która doświadczyła cierpienia, ma wielką wartość fakt, że nie jest to księżowskie gadanie, że wśród prowadzących katechezy są ludzie świeccy, którzy opowiadając o swoim życiu, dają świadectwo działania i zwycięstwa Chrystusa.

Brzytwą po schematach

Miarowy stukot klawiatury. Trwa praca nad nowym projektem. W tle, na jednej z zakładek przeglądarki, uruchomiony portal społecznościowy Facebook.

Wśród powiadomień o nowych zdjęciach znajomych oraz informacji ze świata kultury i polityki, do odbiorcy dociera tekst rozważań dotyczących spraw wiary. Tak wyglądały rekolekcje „Brzytwą po schematach”, opatrzone podtytułem „Prawdopodobnie pierwsze rekolekcje na Facebooku”, które w czasie adwentu prowadzili jezuici. Zdecydowało się brać w nich udział blisko 8 tys. osób. Na czas Wielkiego Postu w tej samej koncepcji przygotowywane są „Prawdopodobnie pierwsze rekolekcje dla niewierzących”.

— Wejście w środowisko Facebooka to wyraz tak ważnej dla jezuitów koncepcji inkulturacji — mówi Paweł Kowalski SJ, pomysłodawca projektu. — Przełamany tu zostaje tradycyjny model adresat—nadawca, ponieważ inaczej niż przy rekolekcjach głoszonych w kościele odbiorcy mogą skomentować treść przekazu, i nierzadko to robią — dodaje.

Radio, telewizja, internet — we wszystkich mediach można znaleźć różnorodne formy rekolekcyjne. — Rok temu w Wielkim Poście oglądałem wideoblog dominikanów „W stronę Słowa” — opowiada Kamil Lipiński, grafik komputerowy. — Traktowałem to jako uzupełnienie tradycyjnych rekolekcji prowadzonych przez dominikanów. Rekolekcje za pośrednictwem mediów to według mnie dobry pomysł, o ile pobudzają do przeżycia czegoś pozawirtualnego.

* * *

Różnorodność oferty rekolekcyjnej docenia ks. Andrzej Luter, ale przestrzega przed negowaniem rekolekcji parafialnych. Sam przygotowuje się do ich wygłoszenia w kościele św. Andrzeja Apostoła w Warszawie: — Jeśli choćby kilka osób skorzysta z takich rekolekcji, to już świadczy o tym, że są potrzebne. Nie mogą to być jednak te same słowa głoszone od lat z pożółkłych kartek. Chodzi o aktualizację treści Ewangelii do problemów, z jakimi ludzie zmagają się tu i teraz.

Ojciec Konobrodzki dodaje: — Zdarza mi się głosić tego typu rekolekcje, ale efekty trudno tak od razu ocenić. Może zobaczyć je dopiero po kilku latach proboszcz danej parafii. Nie mam przygotowanego schematu. Za każdym razem przez modlitwę osobistą staram się wyczuć, co Duch Święty chce powiedzieć właśnie do tej grupy osób.

1

Kościół w Polsce

Ewa Kiedio

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?