Czytelnia
ks. Henryk Seweryniak, Nieświęta świętość Kościoła. Teologia Josepha Ratzingera, WIĘŹ 2005 nr 7.
Problematyka ta stała się kluczowa dla obecnego Papieża w końcowych latach dziewięćdziesiątych. Nie można było wtedy nie zauważyć referatu „Wiara i teologia dzisiaj”, wygłoszonego w Guadalajarze (Meksyk, 1996), dokumentu Międzynarodowej Komisji Teologicznej „Chrześcijaństwo a religie” (1996), a także notyfikacji w sprawie pism o. Anthony’ego de Mello (1998) i ostrzeżeń kierowanych w stronę teologów: Tissy Balasuriyi, Jacques’a Dupuis, Aloysiusa Pierisa i Raimonda Pannikara. Kard. Ratzinger kilkakrotnie przestrzegał także katolickich chrystologów i eklezjologów przed asymilacją poglądów religiologiczno-chrystologicznych amerykańskiego prezbiterianina Johna Hicka i byłego księdza katolickiego Paula Knittera. W pluralistycznym typie teologii religii – pisał – przyjmuje się, że człowiek właściwie nie jest w stanie dotrzeć do ostatecznej prawdy, ale może tylko obserwować jej przejawy. W rezultacie nic nie ma (bo mieć nie może) absolutnego charakteru, a twierdzenie, że w postaci Jezusa Chrystusa i w wierze Kościoła istnieje realnie wiążąca i aktualna prawda, uchodzi za fundamentalizm. Konsekwentnie w tych nurtach pluralistycznej teologii religii niewłaściwie stawia się sprawę relacji zbawienia, Królestwa Bożego i Kościoła. To prawda – podkreślał Ratzinger – że Chrystus umarł za wszystkich, a nie tylko za katolików, a więc łaska Boża, moc Chrystusa oddziałuje także tam, gdzie Kościół nie jest historycznie, organizacyjnie obecny. Kościół jest jednak sakramentalnym znakiem obecności tej łaski i mocy w świecie. Dlatego z chrześcijańskiego punktu widzenia błędne jest postrzeganie Kościoła jako jednej z dróg zbawienia, równoległej niejako do dróg innych religii.
Czego zatem można oczekiwać od dialogu religii? Ratzinger formułuje trzy podstawowe zasady tego dialogu. Pierwsza brzmi: spotkanie religii jest możliwe tylko poprzez głębsze wejście w prawdę, a nie przez rezygnację z niej. Ani sceptycyzm, ani czysty pragmatyzm nie łączą. Wymagany jest jednak szacunek dla wiary innego i gotowość szukania u niego prawdy, która mnie dotyczy i może mnie korygować. Konieczna jest również gotowość na to, by prawda pokonywała ograniczenia mojego umysłu i rodziła gotowość głębszego poznania tego, co moje własne, poprzez rozumienie innego. W ten sposób człowiek dialogu uświadamia sobie, że prawdy o Bogu nigdy nie ma całkowicie w swoich rękach; że jest pielgrzymem, którego droga nigdy się nie kończy.
Jeszcze trudniejsza dla wielu może być druga Ratzingerowa zasada dialogu międzyreligijnego: należy zgodzić się na krytykę własnej religii. Autor „Granic dialogu” nie aprobuje rozróżnienia Karla Bartha na wiarę chrześcijańską i religię, przy czym ta druga miałby być czymś negatywnym. Ratzinger nie zgadza się z takim stawianiem sprawy, bo samo chrześcijaństwo żyje jako religia. Barth miał jednak rację w tym, że także u chrześcijan religia, w której żyje wiara, musi być wciąż na nowo oczyszczana przez prawdę, ukazującą się w wierze i dialogu. To odnosi się również do innych: zazwyczaj wyznawana religia przechowuje jakąś perłę prawdy, ale niekiedy także ją zakrywa i może stać się chora. W tym sensie trzeba być także przygotowanym na przyjęcie krytyki własnej religii.