Czytelnia

Liturgia

Marcin Bornus-Szczyciński

Tradycja ciągła, tradycja rekonstruowana

Moje doświadczenie wynika z zupełnie innych doświadczeń niż ks. Andrzeja Draguły. Zająłem się liturgią bardzo późno. Wcześniej zajmowałem się muzyką, ogólnie nazywaną muzyką dawną.

Muzyka dawna to nie tylko muzyka, ale też pewien sposób myślenia. Ruch ten zrodził się kilkadziesiąt lat temu w Europie. Mówiąc w wielkim skrócie, polegał on na tym, że do wykonywania dawnej muzyki postanowiono używać środków najbardziej zbliżonych do właściwej epoki – chodzi o instrumenty, techniki, ornamenty, kontekst wykonania. Ta zgodność, harmonia użytych środków powoduje, że muzyka staje się lepsza i bardziej przemawia do współczesnego słuchacza. Generalnie takie podejście jest lepsze niż powierzenie muzyki największemu nawet geniuszowi, który w poczuciu swojej własnej wartości, swoich umiejętności, powiada: „To jest tylko materia kompozycji, a teraz ja, geniusz, stworzę z tego prawdziwe dzieło”. Zaprotestowaliśmy w pewnym momencie przeciw takiemu podejściu, ponieważ wydawało nam się, że w trzech ćwierciach XX wieku takie myślenie w muzyce dominuje. A zatem jako muzycy założyliśmy sobie z góry konieczność skromności, zaakceptowania poczucia podrzędności naszej własnej twórczości. Staliśmy się nie odkrywcami i „nadawaczami” formy i treści, tylko wręcz przeciwnie – wpisywaliśmy się w coś, co zostało już wcześniej stworzone przez czasy, kompozytora, styl. Takie było moje myślenie zawodowe, także moich kolegów, z którymi dzisiaj wspólnie śpiewaliśmy1.

W pewnym momencie jednak niektórzy z nas, z bagażem doświadczeń muzyki dawnej, zbliżyli się do muzyki liturgicznej. Pierwsza konfrontacja była nader przykra. Nasze drobiazgowe podejście do wykonania tej muzyki było w Kościele zupełnie ignorowane. Nikt nie chciał słuchać tego, co my wiemy na temat muzyki dawnej, także dawnej muzyki liturgicznej, czyli zdawałoby się muzyki tradycji. Tym bardziej nie chciano uczestniczyć w liturgii w proponowany przez nas sposób. Była to sytuacja, która mnie zastanowiła jako empirycznego badacza i obserwatora życia społecznego w kontekście muzyki. Co się dzieje w Kościele, że to, co robimy, w ogóle tu nie pasuje? Dlaczego na koncercie wykonuję najlepiej jak mogę „Bogurodzicę”, znając jej historyczny kontekst i sposób wykonania, a godzinę później uczestniczę w nabożeństwie, podczas którego tę samą „Bogurodzicę” wykonuję fatalnie, okropnie pod każdym względem?

Poszukiwania

Dziwiłoby mnie to do tej pory, gdyby nie seria podróży i kontaktów z liturgią wschodnią. Chodzi o wschód w szerokim znaczeniu – od najbliższej nam liturgii greckokatolickiej, czy tylko minimalnie dalszej, prawosławnej (w wydaniu starocerkiewno-słowiańskim, w jakim tu przez Moskwę dotarła, czyli de facto z wielogłosową muzyką zachodnioeuropejską XVII-XIX wieku), aż do muzyki greckiej czy koptyjskiej. W tej ostatniej także miałem szczęście zanurzyć się, ale jako obserwator, nie praktyk. To jest bowiem muzyka całkiem poza naszym sposobem odczuwania i naszymi możliwościami słyszenia i pełnego uczestniczenia.

1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Liturgia

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?