Czytelnia

Liturgia

Marcin Bornus-Szczyciński, Tradycja ciągła, tradycja rekonstruowana, WIĘŹ 2006 nr 1.

Subkultury nie tylko nie spełniają warunku posiadania wcześniejszych wartości religijnych, ale wręcz próbują zagłuszyć chrześcijańskie korzenie, czyli własne. W takich sytuacjach należy się skoncentrować na formacji, a nie syntezie kultur. Na wydobyciu własnych i chrześcijańskich korzeni, jakkolwiek byłyby przysypane buntem i chaosem pojęć. Jakim językiem tę formację prowadzić – to już kwestia dalsza i oddzielna. Przypomnę tylko, że cytowana instrukcja mówi o dotarciu nie tylko do umysłu, ale i do serc. Ale żeby podjąć się takiego dzieła formacyjnego, trzeba samemu być człowiekiem zakorzenionym, czyli nie tylko bardzo dobrze znać własną tradycję (z czym już mamy powszechny kłopot), ale i służyć przykładem praktycznego życia tą właśnie tradycją. Ten ostatni warunek jest szczególnie trudny do spełnienia, bo nie do końca zależy od samego człowieka. Zawiera bowiem nie tylko wyrażenie gotowości wierności tradycji, ale i łaskę zanurzenia się w niej. W tym dialogu tradycja odpowiada zatem deklarującemu i przyjmuje go do siebie. A jeśli tradycja nie odpowiada i nie przyjmuje do siebie? Pozostaje tylko czekać i wierzyć w moc sakramentów. Problem wzajemnego wpływu kultur, w tym kultur świeckich na sakralne, jest zagadnieniem o wiele mniejszej wagi niż inkulturacja. Te wpływy istniały zawsze, ale były stosunkowo niewielkie. Wystarczy przypomnieć wpływ świeckiego madrygału na renesansowy motet kościelny, wpływ opery na oratorium, użycie klawesynu, lutni a następnie pełnych orkiestr barokowych do ceremonii kościelnych. Nie wpłynęło to jednak nigdy w sposób decydujący na bieg historii liturgii i do dziś nie przetrwało. Było najczęściej wyrazem splendoru dworskiego, potrzebującego kościelnego rytuału. Bywało też muzyką świecką o treści religijnej, grywaną w domach, zamkach, dworach i pałacach dla ożywienia religijnego.

Również dziś możemy wkładać treści religijne, a nawet ściśle ewangelizacyjne, w niemal dowolną formę sztuki – teatru, tańca czy muzyki – i praktykować w dowolnym miejscu, z ulicą włącznie. Nie oznacza to jednak, że formy te mają jakieś realne szanse na zaistnienie w liturgii. Chyba że wiedzeni jakimś szaleństwem, popartym ignorancją, doprowadzimy naszą tradycję do całkowitego zaniedbania i stworzymy kulturalną pustynię. Wówczas ostatnim ratunkiem dla liturgii byłoby użycie w niej jakiejkolwiek innej kultury. Bo sacrum bez sztuki nie może się objawić. A czy może istnieć bez tradycji, zatem bez tradycji w kulturze? Protestanci mówią, że teoretycznie może. W praktyce jednak tak dalece skorzystali z muzycznych tradycji, że możemy się od nich tego właśnie uczyć.

Sobór a dzisiejsza mizeria liturgiczna

Czy reforma II Soboru Watykańskiego jest winna dzisiejszej mizerii w liturgii? Uważam, że nie. Reforma dała nam nadzwyczajne możliwości, z których jednak nie umiemy korzystać. Zezwoliła na korzystanie z dawnych rytów partykularnych, otworzyła nas na tradycję wschodnią, odblokowała naturalny proces użycia w liturgii języków narodowych. Nie umiemy jednak z tych możliwości korzystać, przede wszystkim nie znając swojego dziedzictwa. Uważam, że w ramach tego dziedzictwa znajdują się wszystkie środki, które by pozwoliły sprawować liturgię na miarę naszych pragnień, także żywą i atrakcyjną. Z różnych powodów popełniamy jednak wiele błędów, uszkadzając formę, która tym samym działa wadliwie.

Sobór rzucił nam wielkie wyzwanie, któremu nie jesteśmy w stanie sprostać. Szansa powrotu do lokalnych liturgii została praktycznie zignorowana. Nawet dominikanie, którzy jeszcze w czasie Soboru mieli swoją własną liturgię, na fali ogólnej atmosfery potrzeby zmian, chętnie ją porzucili, choć nikt ich o to nie prosił. W przeszłości było wręcz odwrotnie. Stolica Apostolska sugerowała ujednolicenie liturgii w wielu aspektach. Dominikanie zwykle odpowiadali: „Zastanowimy się”. Zwykle przez dwadzieścia lat się zastanawiali, czasem przyjęli zmiany, czasem nie, gdy sprawa traciła swoją aktualność. Dzisiaj – po odejściu od tamtej liturgii – owego bogactwa już nie daje się odtworzyć. Umierają ostatni zakonnicy, którzy ten ryt znali. W Polsce żaden zakonnik nie potrafi odprawić takiej liturgii, choć próby przypomnienia sobie podejmowano, a księgi są dostępne. Na całym świecie jest zaledwie kilku zakonników, którzy odprawiają w rycie dominikańskim. Brałem udział w takich liturgiach i mam dużo wątpliwości co do żywości tego rytu. Ale dobrze, że jest przechowywany jako ważne niematerialne bogactwo.

Aktualnie znajdujemy się na takim zakręcie reform, że doprawdy nie wiadomo, jak będzie wyglądała nasza liturgia za 30 lat i jakich środków, czy wręcz całych rytów będzie potrzebować. Gdyby ktoś powiedział przeciętnemu katolikowi w roku 1960, że za 40 lat, czyli w roku 2000, łacina praktycznie zniknie z liturgii, nigdy by w to nie uwierzył. I choć, jak mówiłem, łacina nie jest ani warunkiem koniecznym, ani dostatecznym zachowania tradycji w Kościele, to ta nieudana próba odgadnięcia niedalekiej przyszłości dobrze przemawia do wyobraźni. Zachowanie własnej pamięci to wysiłek konieczny. Bo za 30 lat zapytają: coście uczynili z tym talentem?


Marcin Bornus-Szczyciński – śpiewak, jeden z pionierów wykonawstwa muzyki dawnej w Polsce, założyciel zespołu „Bornus Consort”, dyrektor artystyczny festiwalu „Pieśń Naszych Korzeni” w Jarosławiu. Wykładowca śpiewu w Dominikańskim Wyższym Kolegium Filozoficzno-Teologicznym w Krakowie i w Warszawie. Współpracuje ze Scholą Teatru Węgajty.


Sesja „Liturgia – między starym a nowym” rozpoczęła się od Mszy świętej w Żarnowcu, podczas której śpiewał zespół „Bornus Consort”.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7

Liturgia

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?