Czytelnia

Jacek Borkowicz

Jacek Borkowicz, Trzy poranki Safedu, WIĘŹ 2000 nr 8.

Na dole, w Tyberiadzie, już od miesiąca stoi żydowskie wojsko. Tutaj ustępujący Brytyjczycy oddali posterunek arabskiej policji, która nawet nie próbuje kontrolować sytuacji. W mieście panuje atmosfera nerwowego wyczekiwania. Arabowie czekają na armię libańską, syjoniści na partyzantów z Hagany, ortodoksi na cud.

Po porannej modlitwie w synagodze Gedeon założył buty i wyszedł na ulicę. Zdziwiła go cisza. Nie słyszał strzałów, do których zdążył się już trochę przyzwyczaić. Powoli wspinał się pod górę stromym zaułkiem. Wzeszło już słońce i pod kapotą szybko zaczął odczuwać gorąco.

Na rogu ulicy stał młody Żyd w drelichowym ubraniu i furażerce, z karabinem przewieszonym przez ramię lufą do dołu. Palił papierosa. Gdy zobaczył Gedeona, uśmiechnął się. Przydeptał butem niedopałek.

— Przyszło wybawienie — powiedział.

Gedeon poczuł ciarki na skórze. Zawsze tak reagował, gdy słyszał świętą mowę w ustach tamtych. Mrużył oczy, bo raziło go wschodzące słońce. Pora wracać.

Wnętrze opustoszałej synagogi było już pełne światła. Za podwójnymi oknami góra Meron kąpała się w blasku. Smuga jasności padała na stare księgi, stojące we wnęce północnej ściany.

Wajjomer Elohim jehi or. Wajehi or. Wajjare Elohim et haor ki tob — szeptał Gedeon, stojąc u wezgłowia starej bimy.

Wstawał osiemnasty dzień omer, dwunasty maja 1948 roku.

Jacek Borkowicz

poprzednia strona 1 2 3 4

Jacek Borkowicz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?