Czytelnia

Katarzyna Jabłońska

ks. Andrzej Luter

Katarzyna Jabłońska, ks. Andrzej Luter

W cieniu śmierci i zła

Ksiądz

Andrzej Wajda, osiemdziesięciodwuletni mistrz polskiego kina zrealizował — nie waham się tego powiedzieć — arcydzieło. Jego Tatarak, oparty na podstawie krótkiego opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, mówi z jednej strony o próbie godzenia się z ostatecznością, a z drugiej — o pragnieniu życia pomimo tragicznych doświadczeń, o tęsknocie za miłością i młodością, niepostrzeżenie przechodzącą w śmierć. Pozornie podobnych problemów dotyka Lektor Stephena Daldryego zrealizowany według głośnej powieści Bernharda Schlinka. Pozornie, bo perspektywa angielskiego reżysera jest diametralnie inna. Marta, bohaterka Wajdy i Iwaszkiewicza, traci synów w czasie Powstania Warszawskiego. Hanna Schmitz, główna bohaterka Daldryego i Schlinka, to strażniczka z obozu koncentracyjnego Auschwitz. Obie w tym samym czasie, prawie dwanaście lat po wojnie, przeżywają swoją ostatnią miłosną fascynację, próbują choć na chwilę odwrócić się od swojego bolesnego niespełnionego życia. To okazuje się jednak niemożliwe, niezależnie od tego, czy tragiczna przeszłość była bohaterska czy zbrodnicza. Wydarzenia sprzed lat stały się piętnem nie do zatarcia.

Zdaję sobie sprawę z ryzykowności zestawienia tych dwóch postaci, ale przecież taki jest nasz świat: zło i dobro istnieją tuż obok siebie. Synowie Marty zginęli zabici przez hitlerowców, „tak ich wychowaliśmy” — powie Marta, która nigdy nie pogodziła się z tą stratą. Esesmanka Hanna jest winna śmierci wielu ludzi, ukrywa swoją tajemnicę, może wyparła ją z pamięci. Jednak człowiek, w którym pozostała choćby odrobina wrażliwości nie wyzwoli się od demonów przeszłości. I to też jest rodzaj cierpienia.

Kobieta

Marta z Tataraku i Hanna z Lektora Inicjujesz, Andrzeju, trudne i niezwykłe spotkanie, tym bardziej, że jego uczestniczką jest jeszcze jedna osoba — Krystyna Janda. W Tataraku wciela się nie tylko w postać Marty, ale również samej siebie. Dużą część filmu stanowi monolog aktorki, w którym opowiada o śmiertelnej chorobie nowotworowej i umieraniu swojego męża — znakomitego operatora, Edwarda Kłosińskiego. Ten właśnie monolog rozpoczyna Tatarak i muszę przyznać, że sam jego początek wzbudził mój dystans — Krystyna Janda w czarnej satynowej piżamie i czarnych szpilkach zaczyna wieść swoją opowieść. Dystans szybko zniknął, Janda opowiada o rzeczach najboleśniejszych i najtkliwszych — o trwaniu przy cierpiącym mężu, o umieraniu człowieka, który był w jej życiu kimś pierwszym. Satynowa piżama i szpilki nie są ozdobnikiem czy stylizacją, są rekwizytem, który pozwala zdobyć się na odwagę rozpoczęcia opowieści (pisarz ma do dyspozycji słowa, aktor kostium). Rekwizytem, który bardzo szybko okaże się niepotrzebny.

Opowieść Jandy jest spokojna, wyciszona — jest w niej ta charakterystyczna święta cisza, którą przynosi ze sobą śmierć. Aktorka nie boi się szczerości, ale przecież nie wyjawia nam spraw najsekretniejszych — te pozostają własnością jej i zmarłego męża. Jestem wdzięczna i za tę szczerość — mam wrażenie jakbym słuchała zwierzeń mnie tylko wyjawionych — i za tę dyskrecję, za to, że nie ujawnia mi się spraw, do których jako obca nie powinnam mieć dostępu.

1 2 3 4 5 następna strona

Katarzyna Jabłońska

ks. Andrzej Luter

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?