Czytelnia

Sekularyzacja

Krzysztof Dorosz

W co wierzy ten, co w nic nie wierzy?

Dyskutują: s. Zofia ze zgromadzenia Małych Sióstr Jezusa, ks. Jerzy Bagrowicz, abp Daniel Ciobotea, Krzysztof Dorosz, ks. Tomáš Halík, Sławomir Sierakowski i Jerzy Sosnowski oraz Anna Karoń-Ostrowska

Anna Karoń-Ostrowska: Zacznijmy od pytania, które jest tematem naszego spotkania: w co wierzy ten, co nie wierzy? Czy wiara w nic w ogóle jest możliwa? Czy wierzymy w nic, czy też w nic nie wierzymy? Czy ktoś z Państwa przez takie doświadczenie absolutnej pustki przeszedł?

Ks. Tomáš Halík: Gdyby tak zwani ateiści wierzyli w nic, nie byłoby to takie złe, ponieważ zgodnie z teologią negatywną, Bóg jest niczym, jest tylko Słowem. Istnieje zatem możliwość, że w owym „nic” spotykamy się z Nim, spotykamy – jak mówi mistrz Eckhart – Jego nagiego, odartego z ludzkich wyobrażeń. Rzeczywiste niebezpieczeństwo ateizmu nie polega zatem na tym, że ateiści nie wierzą w nic, ale że czasami gotowi są wierzyć w cokolwiek. Człowiek jest właściwie nieuleczalnie religijny. W związku z tym czasami pojawia się pokusa, żeby siebie samego postawić na miejscu Boga, zwłaszcza jeśli nie ma niczego innego, w co byłby w stanie wierzyć. Przeciwieństwem ateizmu jest wiara w idola, czyli bałwochwalstwo.

Krzysztof Dorosz: Nie zgodziłbym się z Księdzem Profesorem co do mistrza Eckharta. Nicość, o której mówi Eckhart, jest inna niż wiara w nic, o którą nas tu zapytano. Nicość, której doświadcza czasem człowiek wierzący – ta, o której mówi właśnie mistrz Eckhart – w wymiarze transcendentnym oznacza pełnię.

A czy można wierzyć w nic? Według mnie bardzo trudno. Sam, jeszcze jako student, przeszedłem przez takie doświadczenie. To „nic” trwało kilka miesięcy i było mi z tym bardzo źle. Wydaje mi się, że ludzie niewierzący jednak w coś wierzą. Sądzę, że każdy człowiek ma w życiu coś, co można by określić uczonym łacińskim terminem realissimum. Czy tym realissimum będzie klasa społeczna, czy rasa – tutaj nawiązuję do marksizmu czy nazizmu – to już inna sprawa. Jeżeli jednak to przyjmiemy, musimy uznać, że każdy w coś wierzy, dla każdego jest jakieś realissimum, jakiś cel, do którego dąży. Tyle tylko, że jeżeli ktoś wierzy w rasę czy klasę, to oczywiście nie jest człowiekiem religijnym. Nazizm czy komunizm to quasi-religie.

Jerzy Sosnowski: W ciągu ostatnich piętnastu latach byłem kilkakrotnie zapraszany do udziału w dyskusjach, które miały toczyć się między wierzącymi a niewierzącymi. I zawsze czułem się tam bardzo nieswojo, niezależnie od tego, czy byłem bardziej niewierzący, jak przez większą część ostatniego piętnastolecia, czy bardziej wierzący.

Sądzę, że definicja człowieka niewierzącego obejmuje przynajmniej trzy różne kategorie. Jedna z nich mieści w sobie ludzi, którzy nie są członkami wspólnoty wyznaniowej, mają natomiast rozwinięty instynkt metafizyczny. Wydaje mi się on bardzo ważnym składnikiem tego, co nazywamy wiarą. Kolejną kategorię stanowią ludzie, którzy nie doświadczają tajemnicy istnienia, ale własne życie wciąż traktują jako coś, co powinno być oddane w służbie czemuś większemu niż oni sami. Tu mieściliby się szlachetni komuniści i – jakkolwiek dziwnie to brzmi i trudno to sobie przedstawić w praktyce – szlachetni naziści. Chodzi mi o ludzi, którzy w dobrej wierze dali się pociągnąć jakiejś utopii społecznej. Jest jeszcze jedna kategoria, a należący do niej byliby najbliżsi wierze w nic. Są to ludzie, którzy nie są członkami żadnej wspólnoty wyznaniowej, nie doświadczają tajemnicy istnienia, czyli nie mają instynktu metafizycznego albo mają go w zaniku, oraz nie wierzą, że życie człowieka nabiera sensu w służbie. Oni – jak sądzę – stoją chyba w obliczu tego, co można by nazwać nicością, nie w znaczeniu mistrza Eckharta, ale nicością najdosłowniejszą, to znaczy pustką. Wyznają oni zazwyczaj kryterium najprostszej przyjemności.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna strona

Sekularyzacja

Krzysztof Dorosz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?