Czytelnia

Kochać Kościół mimo wszystko - debata WIĘZI i Tezeusza

Kościół w Polsce

Jerzy Sosnowski

Jerzy Sosnowski, Wiara bez Kościoła?, WIĘŹ 2010 nr 10.

Druga sytuacja to opisane w anegdocie o Agnieszce zniecierpliwienie niedoskonałością bliźnich. Trzeba tu się wykazać wielką dojrzałością, żeby nie rezygnując z rozpoznania dostrzeganego wokół zła (np. hipokryzji), uświadomić sobie, że różnica między „mną” a „nimi” jest najczęściej różnicą między oglądaniem człowieka z zewnątrz i patrzeniem od środka, przez pryzmat wiedzy o swoich szlachetnych intencjach, w blasku miłości własnej. Innymi słowy: w chwili kiedy (słusznie) wstrząsa nami wstręt na widok niepięknych postępków ludzi, z którymi przed chwilą wspólnie przeżywaliśmy liturgię, sami być może zostajemy przez kogoś innego zaliczeni do grupy, która składa gorszące antyświadectwo, ów bowiem widzi nas z kolei bez znieczulającej świadomości, jakimi chcielibyśmy być, tylko chwilowo akurat nam nie wyszło.

Ale najtrudniejsza wydaje się sytuacja trzecia i mam przejmujące wrażenie, że z tą właśnie przychodzi się nam dziś w Polsce mierzyć najczęściej. „Trudności z powodu współwyznawców” polegają wówczas na tym, że oto zachowania, których nie jesteśmy w stanie zaakceptować, przeświadczenia, które odrzuca nasze sumienie, wydają się dominować we wspólnocie, zaczynają (w naszym odczuciu, słusznym lub nie) funkcjonować jako akceptowane lub przynajmniej tolerowane normy. Wychowani w Kościele i przez Kościół, przygotowani przez katolickich duszpasterzy, zainspirowani przez katolickich myślicieli, odkrywamy nagle narastający rozdźwięk między tym, co wynika naszym zdaniem z Ewangelii, i tym, jak ją rozumieją i stosują współuczestnicy niedzielnej Mszy, księża w parafii, arcybiskupi i biskupi („obecni na konferencji”), a w skrajnych przypadkach nawet sam papież.

Jeśli rzecz dotyczyłaby w ścisłym sensie dogmatyki czy składników apostolskiego Credo, należałoby wybrać jedno z dwojga: nawrócić się albo zdecydować na apostazję. Ale nie; jakkolwiek owe normy i przeświadczenia przedstawiane są jawnie lub aluzyjnie jako obowiązujące w sumieniu wszystkich, to przecież nie sposób im prawomocnie przypisać statusu nieomylności, nie należą one do depozytu wiary, a jedynie zabarwiają klimat wspólnoty w sposób, którego nie umiemy zaakceptować. To, co w naszym najgłębszym przekonaniu, po wielokrotnym krytycznym przepatrzeniu stanu naszego sumienia, jest nie do przyjęcia, zaczyna w ten sposób przesłaniać nam Boga i sens Ewangelii. Owszem, znamy kilku czy nawet kilkudziesięciu katolików, którzy podzielają nasz niepokój. Ale i oni zdają się poruszać na granicy wspólnoty, a jeśli są księżmi, to bywa, że porzucają sutannę. Choćbyśmy bronili się — z lęku, a jakże — przed dosadnym określeniem tego, co widzimy, zamiast zapowiedzi Nowej Jerozolimy zaczyna majaczyć nam przed oczami jej demoniczna siostra: Babilon.

Ten dramat (bo to jeden z największych dramatów katolickiego sumienia, jaki się może przydarzyć w naszej chłodnej religijnie epoce) dotyka przy tym bardzo szczególnych ludzi. Jak powszechnie wiadomo, stan wiedzy religijnej w Polsce jest dość niski, a katolicyzm ma dla Polaków znaczenie często li tylko obrzędowe. W rezultacie na ostry konflikt wewnętrzny narażeni są głównie ci, którzy wiedzą o religii więcej niż przeciętnie i traktują ją bardziej serio. Ale w rezultacie ich dyskomfort, ich kłopot z pozostaniem we wspólnocie bywa przez współwyznawców traktowany paradoksalnie jako przejaw małej wiary, jako „faryzeizm” („Współczesnym faryzeuszem jest intelektualista — usłyszałem przed laty podczas kazania w pewnym warszawskim kościele — niby kocha Boga, ale wciąż zgłasza wątpliwości i w końcu, w godzinie próby, odejdzie”). Tak nieraz dopełnia się los kogoś, kto wierząc Ewangelii — zapewne niedoskonale i być może myląc się gruntownie, bo opisuję tutaj świat wewnętrznych przeżyć, nie zaś obiektywny stan rzeczy — zaczął tracić więź ze wspólnotą: wspólnota sugeruje mu lub wręcz mówi wprost, że skoro zaczął tę więź tracić, to widocznie nie jest jej godzien.

Ucieczki poza wspólnotę

Dalsza droga takiej osoby może biec rozmaicie. Jednym z jej wariantów jest próba wiary poza Kościołem, skazujące jednocześnie na patos i śmieszność przekonanie, że „jeśli wszyscy myślą inaczej niż ja, to wszyscy się mylą” (strach przyznać, ale ten aforyzm przypisywany jest markizowi de Sade), że skoro instytucja powołana do prowadzenia ku zbawieniu zatraciła (w oczach odchodzącego i w stosunku do niego samego) tę funkcję, to należy spróbować znaleźć przestrzeń, gdzie da się przebywać z Bogiem bez pośredników.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Kochać Kościół mimo wszystko - debata WIĘZI i Tezeusza

Kościół w Polsce

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?