Czytelnia
Z ojcem za rękę, Z Robertem Friedrichem rozmawiają Katarzyna Jabłońska i Jacek Borkowicz, WIĘŹ 2003 nr 7.
Mówiłeś w jednym z wywiadów, że komuś takiemu jak ty – nawet gdyby był twoim przyjacielem – raczej nie powierzyłbyś dziecka, a Bóg powierzył Ci aż szóstkę.....
Nie wiem, dlaczego tak jest. Jestem zaskoczony, zdumiony. To tajemnica. Wierzę, że jest to potrzebne, na pewno pomaga mi żyć bardziej godnie. Czasem myślę, że jak bym tych dzieci nie miał, mógłbym nie żyć.
Istnieje taki stereotyp, że mężczyzna powinien być twardy, nie zdradzać się ze swoją słabością. Udaje Ci się to?
Jako ojciec staram się być może nie twardy, ale konsekwentny. Wychodzi mi to jednak raczej kiepsko. Pierwsze cztery córki sprawiły, że jestem bardziej tatusiem niż ojcem. Potrafią wskoczyć na kolana i tak mnie oczarować, że wymiękam i odpuszczam sobie wszelką konsekwencję. Cały czas uczę się być ojcem. Chcę być ojcem, na którym można się oprzeć, który jest silny. Dzieci jednak widzą, że kiedy po raz kolejny oglądam animowaną historię o biblijnym Józefie to po prostu płaczę. Łzy lecą do środka, bo podobno chłopaki nie płaczą ....tylko że oni jednak płaczą....
Masz również synów.
Chłopaków mam jeszcze małych. To widać, że chłopcy są z innej gliny niż dziewczynki. Mają zupełnie inne zainteresowania. Na początku się bałem, że mój synek będzie jeździł wózkiem dla lalek, nie będzie chciał samochodów. Nie, nic takiego się nie stało. Pluje, kopie, a jak pcha wózek, to udaje, że ma motor, albo kosiarkę. Ja się motoryzacją nigdy nie interesowałem, a pierwszym słowem, które mój syn powiedział, nie było „mama” czy „tata”, ale: „auto”.
Czy to źle, kiedy dzieci widzą, że ojciec płacze?
Nie, może tylko lepiej, jak widzą, że płaczemy z ważnego powodu.
Na wolności
Ukrywasz przed bliskimi swoją słabość? Nie, nie ukrywam. Nie potrafię. Podziwiam tych wszystkich, którzy radzą sobie sami. Ja sobie sam nie radzę. I dzieci to widzą. Widzą, że jestem nerwowy, czasem po prostu mówię dosyć – nic poniżej metra pięćdziesiąt niech się do mnie nie zbliża, bo nie wytrzymam. Nie chodzi tu wcale o jakiś ekstremalne sytuacje, ale zwykłą, szarą codzienność, ona potrafi mocno dopiec. Ale dzieci widzą też, gdzie szukam pomocy, kiedy sobie nie radzę. Nie teoretycznie, ale w faktach – kiedy w ciągu tygodnia wiele razy jeżdżę na liturgię, one wiedzą, że nie jadę tam po to, żeby uciec od nich, ale po to, żeby słuchać Ewangelii, żeby się ratować.
Nigdy nie miałeś poczucia, że się zawiodłeś na Ewangelii?
Nigdy. Słyszę w niej, że Pan Bóg mnie kocha I wiele problemów, które wydawały mi się potworne, tracą swoją siłę. To tak, jakby był ktoś, kto straszy, głośno szczeka, ale zębów już nie ma. Tak naprawdę nie ma się czego bać. Przekonałem się – Bóg jest po stronie człowieka. Tak jak Jakub kiedy przez całą noc siłował się z Bogiem i na końcu się o tym przekonał.
Ewangelia potwierdza mi codziennie, że wybór, jakiego dokonaliśmy z żoną osiem lat temu, kiedy weszliśmy do wspólnoty, był trafny, że dzisiaj naprawdę jesteśmy rodziną, wcale nie idealną, ale jesteśmy, wciąż zależy nam, żeby szukać porozumienia. Pewnie, że się kłócimy. I dzieci to widzą. Nie da się nie kłócić, można natomiast dobrze się kłócić – czyli na koniec po prostu sobie przebaczyć.