Czytelnia

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Zabłąkani w wolności, WIĘŹ 2003 nr 11.

W tej niepewności własnej kultury widać także — nieuświadamiany dla większości — wpływ historii. W Holandii żyły razem, a raczej — obok siebie rozmaite grupy, których jedyną właściwie wspólną troską było wypracowanie modus vivendi umożliwiającego właśnie owo bezkonfliktowe bytowanie bez wchodzenia sobie w drogę. Nie zastanawiano się natomiast nad tym, co — w sensie pozytywnym — stanowi wartość wspólną. Tak pozostało do dzisiaj.

Obecna Holandia to — jak mówi Kubacki — i szalony Amsterdam, i grupy ortodoksyjnych protestantów, żyjących mentalnie w XVI czy XVII wieku. Owe wspólne wartości nie będzie więc łatwo określić, podczas gdy taka potrzeba wydaje się nagląca — choćby po to, by wyjść z kulturową ofertą wobec imigrantów.

Świecki może prawie wszystko

Sobotni wieczór, modernistyczny, dwudziestowieczny kościół katolicki na przedmieściach Hagi. W nabożeństwie słowa i rozdawania Komunii św. uczestniczy trzydzieści kilka osób — z dosłownie jednym wyjątkiem ludzi w starszym wieku. Przewodniczy „pracownik duszpasterski”, osoba świecka — Marie-Therese van der Loo. Pani duszpasterz, de facto kierująca trzema parafiami, ubrana jest w „urzędową” albę, ale zamiast tworzącej trójkąt stuły (sztywnej i niewygodnej, jak mówi) ma na sobie coś będącego skrzyżowaniem stuły i szala — „akcent” własnego projektu. Chciała czegoś bardziej kobiecego — wyjaśnia. W tym samym kościele w niedzielę rano odprawiona zostanie Msza, obecni na nabożeństwie mieli więc wybór. Podobnego wyboru dokonają wierni drugiej parafii, której spiritus movens jest pani van der Loo — w pobliskim Wateringen, miasteczku zamożnych ogrodników, nad którym góruje wieża ogromnego, neogotyckiego kościoła św. Jana Chrzciciela, z pięknymi witrażami.

Wierni wybierają świadomie, nie tylko dlatego, że termin nabożeństwa bardziej im odpowiada niż godzina Mszy. Wolą też serdeczną atmosferę wytwarzaną przez sympatyczną, pełną energii i zapału panią duszpasterz. Pani van der Loo potwierdza, że dla jej parafian najważniejsze jest przeżycie wspólnoty. Owszem, wierni uczestniczący w nabożeństwie mają okazję spożycia konsekrowanego wcześniej Ciała Pańskiego, w Uczcie Eucharystycznej jednak nie uczestniczą.

Pani van der Loo robi mnóstwo pożytecznych rzeczy w Kościele, podobnie jak setki jej podobnych osób płci obojga. Opowiada o rozmowie z matką dziecka, która powiedziała jej, że go nie ochrzci — po to, żeby samo mogło dokonać wyboru, kiedy dorośnie. Pani duszpasterz zaproponowała jej, żeby w takim razie przestała dziecko karmić — kiedy dorośnie, samo wybierze, co będzie chciało jeść...

Wśród zadań pani van der Loo jest też przygotowywanie narzeczonych do małżeństwa (wyjaśnia mi, że jako osoba rozwiedziona ma bogate doświadczenie, które szczególnie jej się tu przydaje...). Nie może tylko błogosławić w imieniu Kościoła. Ksiądz więc przychodzi „na gotowe” i kończy to, co ona doprowadziła prawie do finału — mówi nie bez goryczy.

Podobnie wygląda sytuacja w wielu innych kościołach w Holandii. Episkopat ma zamiar ograniczyć nabożeństwo słowa i rozdawania Komunii św. do przypadków rzeczywistej konieczności. Chodzi o to, by nie była możliwa sytuacja taka, jak w opisywanych parafiach, gdzie tej samej niedzieli odbywają się Msze i wspomniane nabożeństwa — do wyboru. Nabożeństwa mają być tylko tam, gdzie — wobec braku księży — Eucharystii nie ma w ogóle. Obecnie zdarzają się przypadki braku informacji, czy w przewidzianym terminie odbędzie się Msza, czy nabożeństwo bez udziału kapłana — wierni dowiadują się o tym, gdy już przyjdą do kościoła. Można jednak wątpić, czy biskupi zostaną wysłuchani — większość wiernych, jak można sądzić, zatraciła niestety potrzebę uczestnictwa w Eucharystii.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?