Czytelnia

Teologia teatru

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Zakrzyczane świadectwo, WIĘŹ 2007 nr 10.

Zbrodnie w wykonaniu wielbicieli Goethego i Mozarta jakoś szczególnie naruszają nam porządek świata. Każdy dorosły człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że ludzie zdolni są do czynienia zła. Gdy słyszymy o bestialstwach bandytów z brygady Dirlewangera, zbrodnia jest jakby na swoim miejscu. Kryminaliści już w warunkach pokojowych czynią zło cóż dziwnego, że gdy dostaną broń do ręki oraz zachętę, dopuszczają się okrucieństw. Podświadomie wierzymy wbrew tak wielu faktom że ogłada i kultura czynią ludzi lepszymi i niezdolnymi przynajmniej do najbardziej jaskrawego zła. Ludobójstwo w wykonaniu osób rozmiłowanych w najwyższej kulturze to szczególnie dotkliwy cios w ten uspokajający obraz, uspokajający niestety fałszywie.

Autorzy starannie unikają choćby wzmianki o tym, czym się zajmują. Zapewne nie wynika to tylko z chęci zachowania tajemnicy wojskowej i obawy przed wojenną cenzurą. To także element strategii samooszukiwania się udawania, także przed sobą, że są na prawdziwej, „uczciwej” wojnie, a nie zajmują się masowym mordowaniem bezbronnych cywilów. Tu dopełnieniem są świadectwa ofiar. W jednym z nich czytamy, jak jakiś oficer wyjął pistolet i zastrzelił małe dziecko jak psa.

Strategia estetyzacji jest „szczelna”, a mimo to widać, jak sami zainteresowani choćby podświadomie zdają sobie sprawę z tego, że się samooszukują. Autor jednego z listów pisze do swej rodziny, że nie ma zbyt wielu zajęć i panuje właściwie spokój. Oczywiście nie dla bandytów (czyli Polaków, bez różnicy, powstańców czy cywilów) dodaje zaraz, ujawniając mimochodem swą świadomość, że wysmakowany estetycznie obraz Warszawy w sierpniu 1944 to kompletny fałsz.

Tego wszystkiego dowiadujemy się w spektaklu Klaty ze słów czytanych przez aktora lub wyświetlanych na wielkich ekranach. A inne, prócz słowa, środki teatralne? Tu właśnie zaczyna się problem. Jan Klata w „Triumfie Woli” użył całego wachlarza właściwych mu metod i zabiegów. Przedstawienie było wystawiane w Muzeum Powstania Warszawskiego, w przestrzeni o obrysie wydłużonego prostokąta. Widzowie siedzieli wzdłuż jego dłuższego boku. Przed sobą mieli ogromny ekran, drugi, mniejszy, był umieszczony z boku, po prawej stronie, na krótszym boku teatralnego prostokąta. Po lewej, w szklanej klatce, stał aktor, Piotr Grabowski, w niemieckim mundurze, czytający listy z frontu. Na większym ekranie pojawiał się migotliwy kolaż: obrazy z płonącej, powstańczej Warszawy, idylliczne sceny rodzinne dzieci grające na instrumentach, fragmenty świadectw ofiar. Na ekranie mniejszym pojawiał się, wśród zygzaków i migotania, tekst wywiadu z Reinefarthem. Migającym, trudno czytelnym obrazom towarzyszyła głośna, łomotliwa muzyka, pop rzecz jasna, składająca się właściwie wyłącznie z rytmu. Jeśli wykorzystano inną muzykę, to był to akurat najbardziej znany motyw z „Tako rzecze Zaratustra” Richarda Straussa wcześniej użyty w „Odysei kosmicznej 2001” Stanleya Kubricka, u Klaty oczywiście w popowej wersji.

Bezradność

Widzów mającego się rozpocząć spektaklu witał z bocznego ekranu wielki napis „Light My Fire”. To oczywiście tytuł sławnej piosenki zespołu The Doors. W jej tekście tytułowy ogień ma jednoznaczne skojarzenia erotyczne, w kontekście przedstawienia zupełnie bez sensu. Absurd tego skojarzenia tak bił w oczy, że nawet nie wywoływał oburzenia raczej smutek nad bezradnością inscenizatora i ubóstwem jego popkulturowych skojarzeń.

poprzednia strona 1 2 3 4 następna strona

Teologia teatru

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?