Czytelnia

Joanna Petry Mroczkowska

Joanna Petry Mroczkowska, Znak Jonasza i wytrawne wino, WIĘŹ 2005 nr 10.

Starość to czas darowywania tego, co wcześniej osiągnęliśmy. Sytuacja życiowa pozwala na wyzbycie się konformizmu i przywiązania do konwenansów. Zacierają się ostre granice czasu i przestrzeni. Coraz bardziej naglące staje się pytania o to, co potem.

Pomimo tak wielu pozytywnych aspektów zaawansowania w latach, nie mamy poczucia, że starość jest błogosławieństwem. A przecież bez starości człowiek byłby jak inne ssaki, które funkcjonują w dwupokoleniowym modelu reprodukcji. Celem życia jest wzrost, jak przez całe życie uczyła Elizabeth Kübler Ross, światowej sławy lekarz tanatolog. Ci, którzy tęsknią za młodością, wciąż nie uchwycili sensu życia – mówi wyraźnie bohater „Wtorków z Morriem”, znanego i w Polsce bestselleru amerykańskiego pisarza Mitcha Alboma.

Dziś na szczęście coraz więcej mówi się o tym, co młodsi mogą dać starym, ciągle jednak za mało o tym, co starzy mogą dać innym. Sędziwy człowiek, świadomy swojej roli ogniwa w sztafecie ludzkich losów, powinien być dawcą mądrości i nauczycielem trudniejszego człowieczeństwa. Powinien zwracać uwagę na sprawy, które młodszym umykają z pola widzenia. Powinien czynić pokój – w sobie, w rodzinie, w świecie. Powinien dążyć do pozostawienia po sobie dobrej pamięci.

Na właściwym brzegu

Lars Tornstam, szwedzki socjolog gerontolog, stworzył niedawno termin „gerotranscendencja”, który oznacza zmianę perspektywy życiowej ludzi starych – od światopoglądu materialistycznego i racjonalnego do kosmicznego i transcendentalnego. Franciszkanin Richard Rohr („US Catholic” z sierpnia 2005), znany pisarz katolicki, dzieli się z nami teorią dwóch połówek. W pierwszej połowie życia wypracowujemy tożsamość, granice działania. Jesteśmy bardzo zajęci sobą, budujemy swoją indywidualność. Jest to czas, w którym powinniśmy zadać sobie pytania: czy jestem kochany, wybrany, a nie tylko: czy mam rację. W tej części życia na pierwszy plan wysuwa się troska o samo naczynie, w drugiej zaś o treść, zawartość naczynia. Rzecz jednak w tym, że często nie przechodzimy z pierwszego etapu życia do drugiego, zbyt mocno bowiem koncentrujemy się na sobie. Tymczasem żeby móc z siebie zrezygnować – trzeba siebie posiąść.

Według Rohra przejście do drugiego etapu wiąże się najczęściej z głębokim doświadczeniem traumy. Musi być jakiś kamień, o który się potykamy, jak to było w przypadku św. Piotra czy Pawła. Cały po ludzku ułożony świat powinien się rozsypać. Potrzebne jest cierpienie, niepowodzenie lub upokorzenie. Pasmo sukcesów zatrzymuje w pierwszej części życia. Z cierpieniem należy się zmierzyć w sferze duchowej, a nie wyłącznie świeckiej. W sferze świeckiej nie znajdujemy płaszczyzny transcendencji dla zrozumienia cierpienia, staramy się raczej zrozumieć je, uśmierzyć, zdobyć nad nim kontrolę, znaleźć winnego. Zdobyta w ten sposób wiedza i ewentualne techniki znieczulenia niczego nas nie uczą. Jeśli natomiast wprowadzimy nasze cierpienie w przestrzeń transcendencji - pomyślimy o Bogu, spróbujemy utożsamiać się z Jego cierpieniem, wejdziemy na teren mistyki.

Jednak bardzo trudno mówić o zbawieniu komuś, kto nie wierzy nawet w to, że umrze. Łatwiej w tym względzie dogadać się z jakimś prymitywnym ludem z tropikalnej puszczy – to doświadczenie znanego katolickiego pisarza, jezuity Williama J. O’Malleya („US Catholic” z sierpnia 2005). Dawniej – pisze– pragnąłem zbawiać dusze od ognia piekielnego. Dziś chcę je zbawiać od atrofii. Zadaniem Kościoła teraz jest zaszczepienie życia, ognia, pasji. Trzeba tej pasji przede wszystkim młodym, ale może nigdy nie jest za późno o niej świadczyć. Nie chcę – dodaje O’Malley – żeby ludzie umierali nie wiedząc, po co żyli. Nie chcę, żeby myśleli, że mają dusze (jak zbędny wyrostek robaczkowy), chcę, żeby wiedzieli, że są duszami i że to właśnie dusza czyni każdego z nas niepowtarzalną osobą.

Dowodem na to, że jesteśmy już w drugiej fazie – nazwijmy ją po imieniu: w fazie dojrzałości – jest, zdaniem Rohra, to, że posiedliśmy zrozumienie i cierpliwość wobec ludzi pozostających w pierwszej fazie. Wydaje się, że ci ostatni powinni być urzeczeni ludźmi, którzy wkroczyli w drugą fazę, tak się jednak w naszej kulturze nie dzieje. Dla tych, którzy mają obsesję na punkcie swojego naczynia, ludzie zajęci treściami wydają się absurdalnie dziwaczni.

W obu procesach czynnikiem działającym jest czas – może on powodować kwaśnienie czy gorzknienie albo życiodajną wytrawność. Druga część życia, kiedy już nie trzeba krygować się przed światem, powinna być wypełniona miłością, radością i pokojem. Nie możemy jednak ich osiągnąć licząc jedynie na własne siły. Dlatego Jezus mówi o znaku Jonasza. W brzuchu bestii popadamy w ciemność, ale Bóg może nas „wypluć” na właściwym brzegu.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6

Joanna Petry Mroczkowska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?