Czytelnia

Kobieta

Żyjemy nie tylko dla samych siebie

Joanną Jaraczewską-Onyszkiewicz rozmawia Inka Słodkowska


Inka Słodkowska: Mamy rozmawiać o „kwestii kobiecej”, wpierw jednak chcę prosić o odpowiedź na pytanie: co Panią, urodzoną i wychowaną za granicą wnuczkę Marszałka Piłsudskiego, skłoniło do powrotu do kraju w 1979 roku, na długo zanim Polska odzyskała niepodległość?

Joanna Onyszkiewicz: Mój brat i ja urodziliśmy się i dorastaliśmy w Ang­lii, ale zawsze byliśmy Polakami. Co do tego nie mieliśmy nigdy wątpli­wości. Byliśmy wychowywani z myślą o powrocie do Polski. Gdy na przykład nadszedł czas decyzji o kierunku studiów, słyszeliśmy: „Pamiętaj­cie, żeby wybrać to, co wam się kiedyś przyda w kraju”. Pamiętam, że gdy wpadłam na pomysł, żeby studiować polonistykę, bo wydawało mi się to najłatwiejsze, mama zwróciła mi uwagę: „Co ci w Polsce przyjdzie z angielskiej polonistyki?” I to raz jeszcze uprzytomniło mi, że my w Anglii rzeczywiście jesteśmy tylko tymczasowo. W pewnym momencie zaś ta tymczasowość stała się dla mnie naprawdę trudna, poczułam, że muszę dokonać wyboru. W 1979 roku przyjechałam więc do Polski. Złamałam w jakiś sposób zasady ideowe wyznawane przez większość politycznych emigrantów polskich w Wielkiej Brytanii, dla których powrót do Ojczyz­ny był możliwy jedynie po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Ja jed­nak już wtedy byłam całkowicie zdecydowana na pozostanie w kraju, chociaż wszyscy w Anglii chcieli widzieć w tym tylko próbę.

- I wkrótce po przyjeździe, w 1980 roku, wciągnęła Panią „Solidarność”.

- Kogo wtedy to nie wciągnęło! Wówczas też wystąpiłam o potwierdze­nie mojego polskiego obywatelstwa, a w czerwcu 1981 roku – gdy dosta­łam dowód osobisty – anulowałam swój paszport brytyjski, uważając to za formę zrzeczenia się obywatelstwa brytyjskiego. Potem w stanie wojen­nym zaczęłam myśleć, że może trzeba to zrobić w sposób bardziej oficjal­ny, i przekazałam w tej sprawie list do ambasady brytyjskiej. Z jednej strony bałam się, że a nuż Anglicy nadal uważają mnie za swoją obywatel­kę i spróbują mnie z Polski wydostać, czego wcale nie chciałam. Z drugiej natomiast – z Polski deportowano wtedy wszystkich na obcych paszpor­tach, którzy mieli cokolwiek wspólnego z „Solidarnością” – i tego się też obawiałam.

- Proszę jednak powiedzieć, czy to nie małżeństwo z poznanym wtedy Januszem Onyszkiewiczem (wówczas rzecznikiem prasowym NSZZ „Solidar­ność”, dziś ministrem obrony narodowej) zadecydowało ostatecznie o tym, że nawet w stanie wojennym nie wróciła Pani do Anglii?

- Ależ nie. Aczkolwiek ubóstwiam mojego męża, to nie mogę powie­dzieć, że to on zatrzymał mnie w Polsce, moja decyzja była dużo wcześ­niejsza. Na pewno przede wszystkim zrodziła ją atmosfera w naszym domu rodzinnym – rodzice i brat z rodziną przecież także wrócili do Pol­ski, tyle że już „za wolności”, jesienią 1990 r. Nie mogło być inaczej, tak silnie były zakorzenione u obojga rodziców zasady patriotyczne. I mimo że nikt nam nigdy ich nie nakazywał, wychowywani byliśmy tak, że przy­swajaliśmy je jakby „przez skórę”. Osobisty przykład rodziców działał sil­niej, niż gdyby nam powtarzano: „Pamiętajcie, że Polska to wasz kraj, obowiązek, że musicie kochać itd.” A swoim dzieciom przynajmniej pró­buję przekazać to wszystko w podobny sposób i mam nadzieję, że one będą czuły tak jak my.

1 2 3 4 5 następna strona

Kobieta

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?