Czytelnia

Kobieta

Żyjemy nie tylko dla samych siebie, Z Joanną Jaraczewską-Onyszkiewicz rozmawia Inka Słodkowska, WIĘŹ 1993 nr 1.

- Nie chciałabym każdej ministrowej narzucić obowiązków społecznych. Zwłaszcza że w naszej polskiej sytuacji jest tak, że wiele z nich wyszło za mąż za „normalnego człowieka” i wcale nie spodziewały się, że kiedyś będą żonami polityków. Nie brały więc świadomie na siebie obowiązków z tym związanych. Myślę jednak, że rzeczywiście powinny teraz wziąć je pod uwagę. Co innego same kobiety uprawiające politykę – obowiązki spo­łeczne należą do ich roli choćby z tego względu, że biorą one udział w decyzjach politycznych o dużym społecznym znaczeniu. Uważa się nato­miast, że żona polityka najlepiej nadaje się do działalności charytatywnej i to powinno być jej podstawowym zajęciem na rzecz społeczeństwa. Ale ponieważ ja sama akurat niespecjalnie to potrafię czy lubię robić, nie chciałabym mówić, że to jest to, czym żona polityka musi się wyłącznie zajmować. Może z równym pożytkiem dla społeczeństwa robić wiele innych rzeczy, począwszy od własnej pracy zawodowej. Dostrzegam jed­nak absolutną konieczność podejmowania kwestii społecznych tak przez same „polityczki”, jak i przez żony polityków. Ich głos bowiem dotrze do innych ludzi, a wielokrotnie przecież wystarczyłoby tylko wypowiedzieć się głośno, aby obudzić opinię publiczną i poruszyć działania w jakiejś sprawie. Z tym jednak, że u nas poddać ideę to jeszcze za mało – najczęś­ciej nie ma komu tego przejąć i wszystko dalej trzeba robić samemu, za­równo koncepcyjnie, jak i po prostu fizycznie. To być może zraża wiele kobiet, o których mówimy, 4o stałego angażowania się w działalność spo­łeczną. Sama mam za sobą takie doświadczenia. Dwa lata temu, na przy­kład, gdy trzeba było zorganizować pomoc dla Litwy, która dla mnie jest niezwykle bliska i ważna, w ciągu jednego dnia udało mi się stworzyć odpowiedni komitet, ale później musiałam sama zająć się całym wykona­niem wysyłki i to przy pracy zawodowej oraz domowej. Okazało się to po­nad moje siły.

- Mam wrażenie jednak, że jedynie sprawa aborcji potrafi tak naprawdę pobudzić dużą część kobiet „ze szczytu” do publicznych wypowiedzi czy poczynań. Inne problemy społeczne, a zwłaszcza te autentycznie „kobiece”, tylko wyjątkowo są przez nie dostrzegane. Zastanawiam się, czy one ze względu na swą pozycję społeczną tych spraw nie widzą, czy może – jakby wstydzą się, że są kobietami, i dlatego działają na rzecz aborcji, nie zaś – macierzyństwa?

- Nie chciałabym tego oceniać, bo nie mam w pełni jasnego poglądu na ten temat. Uważam się za katoliczkę, choć dość tolerancyjną, ale sądzę, że w społeczeństwie powinno być miejsce i dla innych postaw. Muszę przy­znać też, że nie przekonują mnie argumenty żadnej ze stron tego konflik­tu. Nie mogę powiedzieć – mając już pięcioro dzieci – abym miała pewność, kiedy rzeczywiście zaczyna się życie istoty ludzkiej. Ale nie zga­dzam się z feministkami, że prawo do aborcji to nic innego, jak prawo kobiety do władzy nad własnym ciałem, gdyż dotyczy to czegoś znacznie więcej niż własne ciało. Jestem za to głęboko przekonana, że mamy tu przede wszystkim do czynienia bardziej z walką polityczną niż ze sporem etycznym. I nie chcę w ten problem dalej wchodzić, za ważna, za istotna to sprawa, aby robić z niej instrument polityczny.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

Kobieta

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?