Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog ogólny

Forum Romanum

blog ogólny
10 lipca 2012
Ewa Kiedio

Szarlatan na dystans




Co się tak strasznie pokomplikowało, że kiedy w kościele usłyszymy jedno dobre słowo o przyjemności, wypadałoby odnotować tę rzadkość w księdze, a przynajmniej na Facebooku? Czy nie zechciałby Bóg pogawędzić z nami w knajpie przy piwie? Zjeść dobry obiad? Przespacerować się po mieście, szukając co ciekawszych murali? – pyta Ewa Kiedio z Wydawnictwa WIĘŹ na stronie magazynu „Kontakt”.

Gabriel Syme, bohater „Człowieka, który był czwartkiem” Gilberta K. Chestertona, wielkim wstrętem darzył zarówno kakao, jak i absynt. Wszystkiemu winna była rodzina z powikłaniami: „Im zapalczywiej matka głosiła ascezę, prześcigając purytanów, tym gorliwiej ojciec apostołował na rzecz swobody obyczajów nieznanej nawet poganom. Kiedy w końcu matka zaczęła nawracać wszystkich dokoła na wegetarianizm, ojciec posunął się do obrony ludożerstwa”.

Infekcja skrajności, krańcowość jako instynktowne panaceum na inną krańcowość − kto z nas tego nie zna? Kilka zdań namaszczonego kazania w tonacji vanitas vanitatum w wersji 2.0, czyli vanitas z uwzględnieniem internetu, telewizji i tym podobnych wyuzdanych potworności świata tego − i już dla równowagi i z przekory z chęcią usiedlibyśmy jakiemuś orgazmowi i libacji na kolanach. Zanim jednak przysiądziemy, oko zawadzi o kogoś wielce znanego, kto na łamach prasy słowem pospolicie prostym zapewni, że on to na takich kolankach siaduje całymi dniami, a nawet i na odwrót w ramach eksperymentu. Rzecz ta tak nas wypełnia absmakiem, że oto jesteśmy już w drodze, żeby zastukać do bram podmiejskiego klasztoru i ze skruchą wyznać, że owszem: asceza i tylko asceza może nas uratować, a przed światem trzeba się schować, najlepiej w małej trumience. Bez żadnych okien – żeby nie było wątpliwości.

Wspomniany bohater Chestertona w ramach buntu opowiada się za umiarem, złotym środkiem. Zostawmy tu Gabriela Syme’a w jego oddzielnej od naszej historii. Poza światem fikcji literackiej mamy do obejrzenia problem, rozdęte już poważnie zagadnienie: co się tak strasznie pokomplikowało, że kiedy w kościele usłyszymy jedno dobre słowo o przyjemności, wypadałoby odnotować tę rzadkość w księdze, a przynajmniej na Facebooku. „O przyjemności” − podkreślmy − bo słowa „radość” i „szczęście” padają w kazaniach i katolickiej publicystyce dość często. Z tym że w najwyższych rejestrach − zazwyczaj w odniesieniu do radości życia wiecznego lub szczęścia doświadczania Chrystusa już teraz w Eucharystii.

Ciąg dalszy na stronie magazynu „Kontakt”.



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (236)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?