Czytelnia

Katarzyna Jabłońska

Bez słów, Z Leszkiem Mądzikiem rozmawia Katarzyna Jabłońska, WIĘŻ 2005 nr 8-9..

Absolutnie tak. Nie wszystko można natychmiast wyjaśnić. Chcę zostawić widza w stanie podobnym do tego, jaki w nim wyzwalam. Wydaje mi się to uczciwsze i bliższe prawdy. Poza tym wolałbym, aby nazywanie i dookreślanie rozłożone było w czasie, żeby zdarzyło się nieco później i dokonywało przy okazji jakichś życiowych doświadczeń, którym mój spektakl służyłby, dopomagałby je rozumieć i pełniej przeżywać.

Jest w nas jednak silna potrzeba nazwania, tego, co przeżywamy zarówno w życiu, jak i za pośrednictwem sztuki. Dla krytyka sztuki na przykład nazywanie jest zadaniem, wręcz wymogiem.

Zobaczenie siebie oczyma krytyka, czyli z boku, jest ważne, pozwala z dystansem spojrzeć na siebie samego i na to, co robię. Śledzę opinie krytyki o moim teatrze, nie noszę ich jednak później w sobie, nie czuję się zobowiązany do uwzględniania tych opinii w dalszej mojej pracy. Są oczywiście osoby, jak na przykład prof. Stefan Sawicki, które w szczególny sposób potrafią porozumieć się z moim teatrem. On wręcz przeczuwa to, co dzieje się w tym teatrze i potrafi – niezmiennie mnie to zaskakuje – nazwać również rzeczy, których ja sam nazwać nie potrafię. Nieliczne osoby posiadają taką umiejętność, pośród nich jest też Wojciech Skrodzki, od zarania Sceny Plastycznej KUL jej towarzyszący. Jego pisanie o nas sprawiło, że nabrałem wiary wobec drogi, którą obrałem. Są krytycy, zachowujący rodzaj pokory wobec utworu, który analizują. Potrafią oni również, pomimo swojej wiedzy i doświadczenia, obronić w sobie szczerość przeżycia. Tacy krytycy są bezcenni i dla odbiorców sztuki, i dla jej twórców.

Pan raczej dotąd unikał komentowania swojej twórczości, czy „Mój teatr” oraz „Pejzaże wyobraźni” – Pana lakoniczne, ale jednak intymne dzienniki – oznaczają tu jakąś zmianę?

Chyba rzeczywiście dokonuje się we mnie zmiana. Są osoby, które z wiekiem się zamykają, ja natomiast odkrywam w sobie potrzebę dzielenia się, na przykład z młodzieżą, tym, co robię. Prowadzę bardzo dużo warsztatów, wykładam na wyższych uczelniach. Wcale nie mam potrzeby zachowania dla siebie tego wszystkiego, czego dowiedziałem się przez te trzydzieści pięć lat tworzenia Sceny Plastycznej KUL, czy w ogóle mojej pracy w teatrze. Wciąż jednak odczuwam zażenowanie na samą myśl, że miałbym zaraz po przedstawieniu opowiedzieć, co się zdarzyło. Gdybym miał je skomentować, to po co było je robić? Zresztą nawet jeśli zmuszony byłem podejmować takie próby, nigdy się nie udawały – czułem, że moje słowa to wata szklana.

Podczas wykładów i warsztatów nie ma Pan jednak szansy na rezygnację ze słów.

Rzeczywiście – tam trzeba się odezwać. A to siłą rzeczy prowokuje do nazywania. Poza tym zawsze zależy mi na żywym kontakcie z moimi słuchaczami. Mam potrzebę – być może nie jest to w pełni zdrowe – wtargnięcia w drugą osobę. Chcę w niej być bardzo silnie – ze sobą, swoimi przeżyciami i emocjami. Teatrem robię to w sposób dość perfidny – ufam, że w tym dobrym znaczeniu – poprzez dramaturgię, która zaczyna się od zera i rośnie. Wchodzenie w czerń powoduje narastanie napięcia, w niej dokonuje się również pochłanianie, zdobywanie widza. Natomiast podczas wykładu brak mi narzędzi, pozostają ręce, które strasznie się miotają i to chodzenie, czasami wręcz bieganie, żeby złapać trochę stabilnego gruntu. No i pozostaje jeszcze odsłanianie siebie.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Katarzyna Jabłońska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?